Bajkotaśka

Taśkobajka, czyli bajka Taśki


Czy Wy ludzie myślicie czasem  o nas poważnie? Pewnie nie. Wam się wydaje, że to Wy pierwsi odkryliście Amerykę. A my świnki morskie od dawna wiemy, że to był szczur Ambori. To on pierwszy tam łapkę postawił jako podróżujący z innego kontynentu. Co prawda ptaki mają inną teorię, ale kto by się tam nimi przejmował.
Wy ludzie niby wszystko wiecie najlepiej, a my jesteśmy tylko do miziania i do darcia paszczy: Daj jeść! Otóż nie. My też mamy tradycje rodzinne, a jedną z nich jest ... No co? Oczywiście opowiadanie bajek naszym kochanym szkrabom. Ja snułam opowieści moim córkom: Baylee i Misi tak jak mi opowiadała je mama i ciocia. Duża myśli, że tylko jej mama opowiadała bajkę o wróbelku i czerwonym szaliczku a my tzn. ludzie i prośki mamy często podobne bajki. I teraz opowiem tym co zechcą posłuchać: Bajkę o wróbelku Minku i czerwonym szaliczku.

Wcale nie tak dawno temu i nie zbyt daleko mieszkała sobie młoda rodzina wróbelków: Inka i Kuba. Z zazdrością patrzyli na inne wróble, które miały swoje pociechy, bo oni w pożarze stracili gniazdo z maluchami i byli bardzo nieszczęśliwi. Trzymali się jednak razem, wspierali i wzajemnie pocieszali, że kiedyś i do nich słoneczko znów się uśmiechnie. Kuba miał śliczny szary brzuszek, na którym nosił tużurek a jego żona miała brązowo-szare piórka i śliczną różową torebkę. Któregoś dnia postanowili przenieść się do lasu, gdzie mieszkała ich dalsza rodzina, ponieważ ciężko im było patrzeć na puste, nowe gniazdo i pociechy sąsiadów. Zamieszkali więc na Wielkim Dębie obok swojej rodziny mazurków. Kiedy przyszedł czas znalezienia miejsca na nowe gniazdo bardzo się starali wybrać najlepsze. Miało przede wszystkim zapewnić maluchom bezpieczeństwo. Kiedy w gnieździe mama Inka złożyła aż 5 jaj byli bardzo szczęśliwi. Z jajek wykluło się 3 chłopaków: Tupcio, Puszek i Minek oraz dwie dziewuszki: Stokrotka i Chmurka. Tupcio był najstarszy i największy. Puszek na czubku głowy miał śmieszne piórka, które odziedziczył po mamie, a Minek wciąż rozśmieszał wszystkich swoimi minami i dużym poczuciem humoru. Stokrotka była najbardziej urokliwym i pełnym radości dzieckiem, a Chmurka na brzuszku miała plamkę w kształcie małego obłoczka ale wcale nie była zachmurzona. Cała rodzina bardzo się kochała i była ze sobą szczęśliwa. Niestety najmłodszy Minek wciąż chorował. Ponieważ często bolało go gardziołko, mama zrobiła mu na drutach czerwony szaliczek. I tak to wszystko się zaczęło.
Minek z racji słabego zdrowia zwykle musiał siedzieć w domu i nie robił tego co jego starsi bracia. Bardzo go to męczyło, bo chciał uczyć się od taty i braci jak radzić sobie w życiu. Pragnął być odważny jak Tupcio i silny jak Puszek. Niestety, mimo że tata chciał go zabierać ze sobą to mama mu na to nie pozwalała. Często dochodziło o to między nimi do kłótni, bo tata Minka uważał, że najmłodszy syn nie powinien siedzieć tyle w domu, bo nie nabierze sił. Jednak mama zawsze stawiała na swoim, a Kuba widząc jak Inka drży o synka w końcu jej ustępował. Po pewnym czasie można było dostrzec gołym okiem jak bardzo bracia różnili się od siebie. Tupcio i Puszek zmężnieli a Minek był przy nich chudziną. Nie miał siły stanąć z nimi do energiczniejszej zabawy. Przeżywał skrycie, że ciągle choruje i musi być pod opieką mamy. Puszek czasem chcąc mu dokuczyć mówił, że Minek jest maminsynkiem, ale on nie reagował. Jak zwykle uśmiechał się wtedy i nie dawał po sobie poznać jak cierpi. Martwiła się tym bardzo jego siostrzyczka Chmurka. Ona jako najmłodsza córeczka często zostawała w domu i widziała jak Minek tęsknie patrzy za odchodzącymi braćmi i ojcem. Jej jednej najmłodszy braciszek skarżył się jak często nie może już wytrzymać w domu i że ten szalik go męczy. Dla Minka szalik stał się oznaką jego choroby, symbolem tego, że jest najgorszy z rodzeństwa. Nie cierpiał tego szalika i widział w nim największe zło, choć wiedział, że mama go zrobiła dla niego z miłości. Często prosił mamę by mu pozwoliła go zdjąć, bo chce jak inni chłopcy taplać się w kałuży i fruwać bez problemu pomiędzy gałęziami, ale mama była nieugięta. Niestety nie dostrzegała jak bardzo jej opieka odsuwała Minka od innych ptaków. Nie widziała jak on bardzo tęskni by być zwyczajnym wróblem i że ten szaliczek utkany przez jej opiekuńczość stał się przyczyną jego cierpień.

W lesie nie mieszkali sami. Niedaleko ich domu tuż przy ziemi w starej dziupli mieszkał jeż Gustaw. Nie był on jednak chętny do nawiązywania  kontaktów. Na co dzień mruk, samotnik i niesympatyczny ponurak. Z nikim się nie przyjaźnił i z nikim praktycznie nie rozmawiał. Wydawał się często zamyślony i zagubiony. Mama Inka często go unikała, bo patrzył na nią zawsze tak dziwnie, jakby zrobiła mu krzywdę. Często przesiadywał sam zasępiony pod drzewem i nie reagował na powitania. Za to na zachodniej gałęzi mieszkała mama Sowa z dwoma córeczkami Alci i Peszką. Pani Tuszka była przecudowną, miłą sąsiadką. Zawsze gotowa do pomocy i od rana w doskonałym humorze. Niestety jej mąż jakiś czas temu zaginął bez wieści. Mimo nieszczęścia Pani Tuszka zawsze była radosna i wciąż powtarzała, że jej mąż Robusz niebawem wróci do domu. Skąd brała pokłady optymizmu nikt nie wiedział, ale wszyscy bardzo ją za jej uśmiech lubili no może oprócz rodziny myszy Szarotki, która miała na jej temat inne zdanie.  Na najwyższej gałęzi mieszkała najbardziej ciekawska istota, która wiedziała wszystko o wszystkich. Radosna i rozkoszna świergotała wszystkim nowości czy ktoś chciał słuchać czy nie. Była to sroka Mimoza. Niestety często roznosiła plotki i pomówienia, dlatego sąsiedzi nie przepadali za jej towarzystwem. Ona jednak się nie zrażała i każdego dnia przybywała z nowymi rewelacjami. Na sąsiedniej gałęzi mieszkała sójka Aldona, która wciąż opowiadała o przygotowaniach na wyjazd do Grecji oraz bliska rodzina Inki mazurki Sebastian i Kinga Weseli. W głównym konarze w dziupli zadomowił się kuzyn Kuby dzięcioł Fabian z małżonką i trójką pociech. Na sąsiednim drzewie mieszkała obok siebie rodzina wróbli i kawek.  Wielki Dąb odwiedzała również kolorowa rodzina drozdów oraz dwie siostrzyczki wiewiórki Miza i Kiza. Często przylatywała do nich też kukułka Nadziejka. Na pytania często odpowiadała: „Tak, tak jestem kukułką ale z nadzieniem”. Mówiła tak, bo kiedyś ktoś powiedział jej, że są takie pyszne cukierki z nadzieniem, które się nazywają kukułki. Nadziejka była bardzo pozytywnie nastawionym do życia ptaszkiem. Bardzo przyjacielska i radosna sprawiała, że inni się często do niej uśmiechali. Może nie była zbyt mądra ale za to była bardzo miła i dlatego cieszyła się uznaniem na Wielkim Dębie.

Pewnego dnia zajrzała do wróbli ich sąsiadka sójka Aldona. Była to bardzo urokliwa istota. Miała piórka brązowe o pastelowym, różowym zabarwieniu a na zaokrąglonych skrzydełkach charakterystyczne „lusterka”, czyli piórka białe oraz niebieskie z czarnym prążkowaniem. Tak naprawdę nie było tam niebieskiego koloru. To tylko odbijane światełko dawało taki śliczny efekt. Wyglądała jednak dzięki temu bardzo ładnie.
-      Kochana Inko poradź co powinnam ze sobą wziąć na tę podróż do Grecji. – spytała.
-      Aldonko, nie umiem Ci pomóc bo my na zimę zostajemy w domu. Nie mam żadnych doświadczeń z takimi podróżami i nie wiem co Ci radzić.
-      No tak. Masz rację. Nie wzięłam tego pod uwagę. To doradź mi chociaż proszę jak zabezpieczyć gniazdo przed intruzami. Chcę wrócić do domku i zastać swoje miejsce takie jakie je zostawiłam.
-      Tym się zupełnie nie martw. Pomożemy Ci zadbać o domek i będziemy się nim opiekować podczas twojej nieobecności. Możesz być spokojna. – powiedziała mama Minka.
-      Oj to cudownie. Pięknie Wam dziękuję. Ale wiesz tak się ciągle zastanawiam, że my tak co roku się szykujemy i daleko nie dolatujemy. Ja tam nawet bym nie opuszczała domku ale moje rodzeństwo się upiera, że muszę, bo jak inaczej poznam mojego przyszłego męża.
-      Może kochanie się tak nie denerwuj. Dolecicie i zostaniecie na zimę tam, gdzie się Wam spodoba. A los pokaże czy już w tę zimę poznasz swoją parę. Kto to wie. Ja na mojego Kubę też trochę czekałam.
-      Ja nie potrzebnie to tak przeżywam. Ale tak nie lubię opuszczać domu. Tu czuję się świetnie. Drzewo rodzi tyle żołędzi, że nie muszę się martwić o zapasy na zimę. Lubię otoczenie i sąsiadów. Jestem chyba domatorką. Gdybym miała taką fajną rodzinę jak ty to bym nigdzie nie leciała tylko zajmowałabym się maluchami. Ale jakoś los mi nie sprzyja.
-      Przyjdzie czas i na ciebie i zobaczysz będziesz jeszcze narzekać, że nie możesz się ruszyć z domu. Ciesz się wyjazdami teraz, gdy jesteś wolna. Kiedy będziesz imprezować i szaleć? Teraz masz na to czas, gdy jesteś młoda. – to mówiąc mama Minka uśmiechnęła się do Aldony.
-      Skoro tak mówisz to idę się pakować. Przygodo przybywam. Pa.
-      Pa. Nie bierz tylko zbyt dużo rzeczy.
I tak Aldona postanowiła polecieć ze swoją rodziną do cieplejszego kraju na zimę, ale nim opuściła Wielki Dąb zdarzyła się ta oto historia. Kilka dni później zdyszana przybiegła i była bardzo przerażona. Tata wróbel pomógł jej usiąść, bo była zmęczona i zdyszana.
-      Tragedia kochani. Wydarzyło się coś okropnego! - krzyknęła od progu.
-      Co się stało? – spytała Inka.
-      Oh, odpoczywałam sobie dziś na gałęzi przed domem i patrzę a na drzewie pojawiły się jakieś chrząszcze, a może żuki. Ja się nie znam. W każdym razie takie charakterystyczne, bo wiecie w zeszłym roku jak byłam u rodziny to oni mi pokazali takie robale, które niszczą żołędzie.  Nazywają je chyba słoiki, a nie słoniki, bo mają trąbę. I wiesz ten chrząszcz w tym ryjku ma jakby wiertełko i robi dziurkę w skorupce żołędzia, a potem wkłada do środka swoje dziecko. Ta ich  larwa zżera żołądź od środka. I ja się boję, że to się u nas może powtórzyć. U mojej rodziny pod dębem było mnóstwo popsutych żołędzi. Nie możemy do tego u nas dopuścić. One są okropne i mi się wydaje, że ja dziś na drzewie takie właśnie spotkałam. Co robić? – spytała zatroskana.
-      Oj to duży problem. My co prawda nie żywimy się żołędziami, ale spytamy wiewiórek. One na pewno je jedzą. Trzeba będzie poprosić dzięcioła, żeby zbadał sprawę tego chrząszcza i go wyprosił z naszego drzewa. My się rozejrzymy czy w okolicy ktoś taki się pojawił.- powiedziała zasępiona Inka. 
-      Poczekajcie trzeba je wypłoszyć definitywnie. Mam pewien pomysł – powiedział tata Minka.
-      Co takiego, co? – zapytała Aldona.
-      Ano zrobimy tak. Chłopaki wy ruszycie na przegląd drzewa i sprawdzicie ile tych Słoników do nas wparowało i gdzie siedzą. Chmurka ty polecisz po Mizę i Kizę. Niech natychmiast podskoczą do nas. A ty Stokrotko powiadomisz jeża, że mamy taki kłopot. Niech się zainteresuje co się dzieje pod drzewem. Ty Inko polecisz zawiadomić naszą sąsiadkę sowę. Ona zwykle wie co robić. Ja polecę do dzięcioła Fabiana i spytam go kto jest naturalnym wrogiem takich Słoników. Zbieramy się za godzinę pod drzewem. Acha, Aldonka ty je już widziałaś. Dołącz więc do moich synów przy patrolowaniu drzewa.
-      Dobrze Kubo. Lecę z wami chłopaki.
Wszyscy się rozpierzchli i udali w wyznaczonych przez tatę Minka kierunkach. Nikt nie zapytał po co ma lecieć i czy musi, bo kiedy tata wróbel coś mówił to wszyscy go słuchali. On w takich przypadkach miał zawsze najlepsze pomysły.
Wkrótce cała wielka ekipa spiskowców spotkała się pod drzewem. Tata Minka słuchał wszystkich raportów a potem spokojnie wytłumaczył swój plan.
-      Słuchajcie. Dowiedziałem się, że w tej chwili na drzewie nie mieszka nikt kto jest naturalnym wrogiem Słoników. Poza tym ja nie chce ich krzywdy, no chyba, że nie będzie innego wyjścia.
-      To co zrobimy? – zasępiła się sowa.
-      Ano właśnie. Pomyślałem, że je zniechęcimy i postraszymy. W tej akcji prym będą miały nasze wiewióreczki Kiza i Miza, ale ostatecznym naszym argumentem będziesz ty Tuszko.
-      Ja? Coś ty wymyślił? – zaśmiała się sowa.
-      Otóż poudajesz Puchacza. Trochę Cię ubrudzimy, żeby nie było widać tych twoich ślicznych czarnych prążków w kształcie strzałek na żółtym brzuszku. No i będziesz musiała się napuszyć bo jesteś od niego mniejsza, ale może one tego nie wiedzą. Puchacz zjada chrząszcze więc chyba powinny się go bać. Jesteście we trzy naszym ostatnim atutem. Na początku Kiza i Miza spróbują je przegadać i zniechęcić. Jak już wiemy na drzewie pojawiły się dwa chrząszcze, tzw. Zwiadowcy.
-      A co to znaczy? – spytała Aldona.
-      To znaczy, że jesteś bardzo spostrzegawcza Aldonko, bo są to osobniki wysyłane w celu znalezienia dobrego miejsca lęgowego i wyżerki. Nie łatwo takich zwiadowców zauważyć a ty ich wypatrzyłaś. Brawo. – to mówiąc uśmiechnął się do Aldony.
-      Ojej. To się cieszę, że na coś się przydałam. – uśmiechnęła się radośnie.
-      No pewnie. Uratowałaś Wielki Dąb, bo teraz możemy się ich pozbyć. No to co wiewióreczki. Rozmawiałem z Wami i powiedziałem jak macie poprowadzić rozmowę. Na luzie. Naszym straszakiem będą hipotetyczne jerzyki oraz w ostatecznej wersji puchacze. Na początek pogadajcie. Jak to nie pomoże potrzebna będzie twoja wyśmienita gra aktorska Tuszko.
-      Zrobimy co w naszej mocy.
-      To do dzieła. Tak jak się umawialiśmy. Gustaw robi zamieszanie pod drzewem, żeby wszyscy widzieli, że tu gospodarzysz a wiadomo, że mięsem nie gardzisz.
-      Mhm. – odpowiedział mrukliwie jeż.
-      Tupcio jako najsprytniejszy będzie ich z ukrycia śledził i relacjonował Puszkowi i Minkowi co się dzieje a oni nam. Fabian z rodziną rozpoczną prace nad konarem dębu i podobnie jak jeż mają się przykładać i mocno hałasować. Kiza i Miza niby przypadkiem mają ich spotkać. Aldonka ty czekasz w odwodzie, gdyby przydarzyło się coś wyjątkowego. Wiesz masz odstraszyć nieproszonych gości, żeby wiewiórki miały spokój. Reszta czeka w domu na wynik przedsięwzięcia. Wszystko jasne. To do roboty. Dziewczyny liczymy na wasz spryt i pomysłowość.
-      Będzie jak trzeba – powiedziały obie jak na komendę. Nie oddamy naszych żołędzi na zatracenie.
Wszyscy patrzyli jak zręcznie wiewiórki wspinają się po gałęziach drzewa i trzymali za nie kciuki. Po chwili pod drzewem był już tylko jeż, który z wielką gorliwością kopał w ziemi i hałasował z całych sił. Przyjemnie było patrzeć jak się energicznie ruszał. Po chwili rozległ się donośny stukot. To rodzina dzięciołów rozpoczęła swój występ. Wszyscy działali jak było umówione. W tym momencie Kiza i Miza śmiejąc się z rzucanych żartów wskoczyły na gałąź, na której siedziały dwa chrząszcze.
-      O popatrz Miziu. Czy to nie o nich nam opowiadano? – zapytała jedna wiewiórka drugą.
-      No chyba tak. Hej robalki wy na tę imprę? Te ptaki mówiły, że tylko na was czekają.– spytała Miza chrząszcze.
-      Nieeee! My nigdzie nie idziemy. Ja nic nie wiem.
-      No jak to? Przecież mówiły, że wy zadbacie o jedzonko.
-      My? – zapytał ze zdziwieniem chrząszcz.
-      No popatrz nic nie mają ze sobą. Zapomniałyście o wyżerce? Może je znacie takie ptaszki czarno-brązowe o sierpowatym kształcie skrzydeł. Mówiły, że się wprowadzą jak tylko się zjawicie.
-      Mylicie nas z kimś. – powiedział zdziwiony chrząszcz.
-      To ja nie wiem o co chodzi. Kiziu jak one się nazywały?
Niestety nikt nic nie usłyszał bo w tym momencie całe drzewo aż się zatrzęsło od dźwięku: „Pu-hu, pu-hu, pu-hu”. Dźwięk był tak głośny, że mimowolnie wiewiórki się skrzywiły i przypadły plackiem do konara. 
-      Matko co to było? To znowu ten paskudny puchacz wrócił? – zapytała Kizia.
-      Na to wygląda. Od tego hałasu głowa mi pęka. Ja się boję. – powiedziała piskliwie Mizia.
W tym momencie chrząszcze oddaliły się odrobinę od wiewiórek i jeden z nich powiedział do drugiego:
-      Nie wiem jak ty, ale ja już mam dość tego drzewa. Tu się nie da żyć. Hałas straszny, że aż głowę urywa i do tego jeszcze ten puchacz. O znowu … - to mówiąc chrząszcz rozejrzał się strachliwie wokół.
I faktycznie znów słychać było złowieszcze „Pu-hu” tylko jakby z oddali.
-      A wiem Kiziu jak się nazywały te ptaki co to wyczekują na słoniki. To są Jerzyki. – powiedziała Mizia.
-      Co takiego. Jerzyki? To już zbyt wiele. – powiedział chrząszcz na głos a szeptem do drugiego: - Przecież to nasi główni wrogowie. Uciekajmy … Tu są inne dęby. Znajdziemy spokojniejsze miejsce.
-      Tak piękne drzewo, ale my już pójdziemy – to mówiąc chrząszcze się odwróciły by jak najszybciej czmychnąć z drzewa.
-      No jak to? Impreza bez was może się nie udać. Już idziecie?!
Wiewiórki obserwowały jak szybko robale uciekały z drzewa a potem delikatnie się do siebie uśmiechnęły.
-      Chyba się udało siostro. Chodźmy zameldować, że wykonałyśmy zadanie.
Po chwili wszyscy spotkali się pod drzewem i cieszyli się odniesionym zwycięstwem.
-      Dziękuję wszystkim. Spisaliście się na medal. – powiedział radośnie Kuba.
-      Hurra! – krzyknęła większość.
-      Tupcio i Puszek oraz nasze drogie sowy proszę zawiadomcie innych, o niebezpieczeństwie. Podejrzewam, że słoniki wybiorą inne drzewo. My nic więcej nie zrobimy ale możemy choć innych mieszkańców powiadomić.
-      O czym powiadomić, o czym? Ja mogę wszystkim przekazać. – zaświergotała sroka, która właśnie przyleciała i umierała z ciekawości.
-      A nie dziękujemy. Wszyscy już wiedzą o turnieju skoków, który odbędzie się za tydzień. – odpowiedział sprytnie tata wróbel by sroka nie poznała prawdziwego powodu ich rozmowy. Następnie zebrał rodzinę i odleciał do gniazda.
-      A turniej. Phi. O tym już wszyscy wiedzą dawno. – powiedziała sroka i zmyła się jak niepyszna.

Sroka Mimoza była w okolicy znaną plotkarą. Niestety, mieszkańcy Wielkiego Dębu za nią nie przepadali, ponieważ rzucała fałszywe oskarżenia i nie jedna istota przez nią musiała się później tłumaczyć z tego czego nie zrobiła. A to powiedziała wszystkim, że dzięcioł Fabian jest agresywny bo bije swoją żonę Bogusię, a to pomówiła biedną Kizię o kradzież zapasów z gniazda mazurków. Wszystko to okazywało się nieprawdą. Ileż to dzięcioł się natłumaczył sąsiadom, że on w życiu dzioba na żonę nie podniósł, bo kocha ja bardzo i szanuje. Jego żona po prostu niefortunnie upadła i obiła sobie nóżkę i skrzydło ale nie było to niczyją winą. Ot, taki pech. A wiewiórka Kizia aż rozchorowała się z pomówienia o kradzież. Na szczęście zapasy wróbli mazurków szybko się odnalazły i wszystko okazało się tylko nieporozumieniem. Sądne chwile przeżył też z Mimozą leśny listonosz Sebastian. Oskarżyła go bowiem o to, że w pracy pije i nie dba o swoje obowiązki służbowe. Faktycznie zginęły dwa ważne listy i gołąb Sebastian miał bardzo duże kłopoty, bo chciano go zwolnić z pracy. Ale jak się później okazało nie była to jego wina. Otóż lecąc jak zwykle przez sosnowy las nagle niefortunnie spadła na niego szyszka. Otrzymał uderzenie w tył głowy i upadł na ziemię. Torba z listami mu się otworzyła i listy się rozsypały a on sam uderzył o ziemię i stracił przytomność. W takim to stanie znalazła go Mimoza. Nie zauważyła, że Sebastian ma rozbitą głowę. Stwierdziła, że skoro leży taki nieprzytomny to po prostu wypił zbyt dużo alkoholu. Wzięła sobie swoje listy nie zważając na inne porozrzucane wokół a następnie poleciała na pocztę i do Wielkiego Dębu by opowiadać zmyślone rewelacje o listonoszu. A biedny Sebastian oprzytomniał dopiero po godzinie. Miał zakrwawioną głowę i nie wiedział co się stało. Szybko zebrał listy ale nie zauważył, że dwa wysypały mu się troszkę dalej i wpadły za kamień. Poleciał oddać listy i paczuszki bo był bardzo sumienny a następnie zjawił się u lekarza, który stwierdził u niego duży obrzęk głowy. Kiedy wracał na pocztę by zdać nieodebrane przesyłki okazało się, że wszyscy dziwnie na niego patrzą. Był z tego powodu zdziwiony ale nie dotarło to do niego w pełni, ponieważ przeżywał wciąż swoją niemiłą przygodę w lesie. Niestety wtedy właśnie jego kierownik oskarżył go o nieuczciwość i niewypełnianie obowiązków służbowych. Sebastian był bardzo zaskoczony oskarżeniem kierownika, bo przecież nic złego na sumieniu nie miał i nie rozumiał o co chodzi. Chory i obolały nawet nie umiał się wytłumaczyć i wybronić z tej trudnej sytuacji. Dzień później okazało się, że brakuje listów. Na szczęście gołąb wrócił na miejsce swojego wypadku i listy odnalazł a lekarz potwierdził jego kontuzje i ranę głowy. Wszystko w końcu się pozytywnie wyjaśniło. Pozostała jednak niemiła atmosfera oskarżeń. Sebastian długo chował urazę, że inni tak szybko uwierzyli sroce, a nie jemu. A przecież on zawsze zachowywał się tak nienagannie i sumiennie. Po jakimś czasie jednak wszyscy o niemiłej sprawie zapomnieli.
W końcu i sroce się dostało za te wszystkie jej dokonania i niestworzone historie. Otóż, gdy oczerniła przed sąsiadami sowę Tuszkę, że ta zmieniła dietę i teraz zjada wróble, rozpętało się na Wielkim Dębie prawdziwe piekło. Mimoza w ten sposób chciała skłócić sowę z rodziną wróbli, z którymi sama chciała przestawać w lepszych relacjach. Nie wzięła jednak pod uwagę wyjątkowego temperamentu sowy. Do dziś wszyscy pamiętają jak wzburzona kłamstwem sroki, sowa krzyczała na całe drzewo:
-      Nie będę wszystkim udowadniać, że nie jestem żyrafą. Dosyć tolerowania tej paskudnej sroki. Ile jeszcze mamy znosić tych głupich żartów i okrutnych plotek. Chodź tu sroczko. Już ja się Tobą zaopiekuję. Mówisz, że zjadam teraz wróble. Zmieniłam dietę. Taaaak? No to i Tobą nie pogardzę. – to mówiąc Tuszka rzuciła się w pogoń za sroką Mimozą i ganiała ją z groźną miną po całym lesie. Zagniewana wyglądała strasznie i sroka bardzo się jej przestraszyła.
To bardzo odmieniło jej postępowanie. Mimoza bardzo bała się wychodzić ze swojego domku i drżała na myśl o spotkaniu z sową. Martwiła się, że Tuszka jej nie daruje. Wszyscy sąsiedzi odetchnęli wtedy z ulgą, bo Mimoza przemykała między gałązkami i nikogo nie zaczepiała. Jednak, gdy po paru dniach sroka się nie pojawiła i nie szczebiotała jak zwykle, zaczęto się o nią martwić. I to właśnie Tuszka oraz Inka zawitały do jej domu by sprawdzić co się stało. Okazało się, że Mimoza się rozchorowała i to dosyć poważnie. Bolało ją gardło i miała wysoką temperaturę. Nie potrafiła sobie sama poradzić a bała się prosić sąsiadów o pomoc. Jednak oni nie zawiedli i mimo, że mieli do Mimozy urazę pomogli jej w czasie choroby. Najwięcej serca i zrozumienia okazała jej wtedy Tuszka, która zawsze była dla wszystkich bardzo życzliwa i miła. Sroka Mimoza, gdy wyzdrowiała przeprosiła wszystkich sąsiadów za swoje postępowanie a zwłaszcza sowę Tuszkę. Tłumaczyła się, że chciała znaleźć przyjaciół i nie umiała inaczej. Sąsiedzi jej wybaczyli a ona od tamtego czasu bardzo się zmieniła i jeśli gdzieś plotkowała to już nigdy nie na Wielkim Dębie. Stała się uprzejma i bardzo zabiegała o sympatię swoich sąsiadów.

Kiedy Minek zrozumiał, że nigdzie nie ma jego szaliczka i że został go pozbawiony na zawsze westchnął cicho i wzruszył ramionami. Dawno już nie darzył go sympatią bo przypominał mu o chorobach i zakazach, ale nie chciał denerwować mamy. Skoro ktoś go ukradł to widać bardzo o nim marzył. A niech mu się dobrze nosi – pomyślał wróbelek życzliwie.
-      No niestety mamo. Nigdzie nie ma szalika, a jestem pewny, że go wczoraj odłożyłem na miejsce. Widać komuś się spodobał i nie ma rady. Nie martw się i tak go długo miałem.
-      Jak mam się nie martwić? Przecież on chronił twoje zdrówko. Co teraz będzie? Nie mam już włóczki, żeby zrobić Ci drugi. – powiedziała ze smutkiem mama.
-      I dobrze, bo nie jest mi już potrzebny. Jestem duży i dam sobie radę bez niego. – powiedział dziarsko Minek.
-      Co ty synku mówisz? Ty nie zdajesz sobie sprawy jaki on był ważny. Kto mógł Cię tak ukrzywdzić. – zapłakała mama. – Bez szalika rozchorujesz się. Co robić? – łkała.
Minek spojrzał na mamę. Zrobiło mu się ogromnie smutno, bo kochał ją bardzo. Westchnął ciężko. Zrozumiał, że szalik trzeba odnaleźć inaczej mama będzie niepocieszona. Wtedy do mamy podszedł tata i pocałował ją delikatnie w czoło.
-      Droga Inko. Popatrz na Minka. Nie jest już maluchem. Czas, żeby radził sobie bez szalika. Musi nabrać masy ciała, bo ciągle jest najmniejszy z braci. Czas by ruszał ze mną i chłopakami by uczyć się życia. Nie może wiecznie siedzieć w domu, bo nie będzie umiał zbudować gniazda i nie poradzi sobie samodzielnie, kiedy założy własną rodzinę. Opiekowałaś się nim wystarczająco długo. Teraz pozwól mu być zwykłym chłopcem – powiedział tata, patrząc z uwagą na syna.
-      No wiesz! Tego się po tobie nie spodziewałam. Przecież Minek jest bardzo delikatnego zdrowia. Trzeba na niego uważać. – zdenerwowała się mama.
-      Ale skarbie …
-      Nie chcę Ciebie słuchać. Szalik ma się znaleźć i zapomnij o tych szaleństwach dla Minka. On nie musi być jak Tupcio czy Puszek. On jest inny, delikatniejszy. Nie będziesz go nigdzie zabierać. Słyszysz!? – krzyknęła zdenerwowana.
Tata Minka zasmucony popatrzył na swoją małżonkę. Wyraźnie się z nią nie zgadzał, ale nie chciał jej denerwować. Jak zwykle dla świętego spokoju i tym razem uległ jej perswazjom.
-      Jak chcesz kochanie. – powiedział zrezygnowanym głosem. – Chłopcy, czas na nas. Minku zaopiekuj się mamą.
Po chwili ojciec i bracia wyfrunęli z gniazda. Minek popatrzył na nich z tęsknotą, a potem spojrzał na mamę i zdecydował się rozpocząć poszukiwanie szalika.
-      Mamo to ja się jeszcze rozejrzę. Może szalik zostawiłem przy stawie. – powiedział.
-      Dobrze kochanie. Sprawdź to.
-      Bywajcie siostrzyczki. I nie martwcie się. Wrócę. – to mówiąc wyfrunął z gniazda. I mimo zapewnień, że ruszy nad pobliski staw Minek skierował się w przeciwna stronę. Dobrze wiedział, że nie zostawił nad wodą szaliczka. Ktoś mi go ukradł i ja go znajdę choćbym miał długo szukać. I nie dla siebie tylko dla mamusi, żeby nie była nigdy już smutna.
Popatrzył na Wielki Dąb i zebrał w sobie odwagę, bo przecież po raz pierwszy miał sam ruszyć w daleką podróż. Na gałęzi dostrzegł siedzącą Panią Sowę, która patrzyła na niego zaskoczona. Uśmiechnął się do niej, a potem ruszył przed siebie nie wiedząc, że oto właśnie rozpoczyna wielką przygodę.

Kiedy zginął czerwony szalik Minka wszyscy sąsiedzi z Wielkiego Dębu próbowali przypomnieć sobie komu on się najbardziej podobał. Szybko okazało się, że były trzy podejrzane istoty mocno zainteresowane szaliczkiem. Pierwszą z nich była Celinka, najmniejsza córeczka z rodziny wróbli mazurków. Zawsze powtarzała, jak ładnie w tym szaliczku Minek wygląda. Tak inteligentnie i szacownie. Szaliczek jej się bardzo podobał i lubiła, gdy Minek jej go na trochę pożyczał. Biegała wówczas radośnie po okolicy i wszystkim chwaliła się swoją nową ozdobą. Większość sąsiadów doszła jednak do wniosku, że Celinka nigdy nie skrzywdziła by specjalnie Minka, bo bardzo go lubiła. Była bardzo grzeczna i miła i nikt nie podejrzewał ją by mogła komukolwiek coś ukraść i zrobić taką przykrość. Skupiono się więc na drugiej podejrzanej, którą była sroka Mimoza. Ta miała kiepską reputację wśród sąsiadów, a do tego nie raz kręciła się przy wróblach zerkając ukradkiem na Minka i jego szaliczek. Zawsze mówiła, że podobają jej się rzeczy w tym kolorze. Próbowała nawet szalik od Minka wyciągnąć ale wróbel wiedział, że mama była by bardzo zła, dlatego na wymianę ze sroką się w końcu nie zgodził. Ostatecznie jednak stwierdzono, że gdyby ona szalik naprawdę ukradła to by się już nim pochwaliła na innych drzewach. Tymczasem nic takiego nie zauważono, a to nie było w jej zwyczaju. Po wykluczeniu dwóch posądzonych o kradzież ptaków uwagę zwrócono na ostatniego podejrzanego. Był nim jeż Gustaw. Nie był zbyt lubianym sąsiadem z powodu trudnego charakteru. Nikt się z nim nie przyjaźnił i tak naprawdę zbyt dużo o nim nie wiedziano. Wiadomo było natomiast, że jeż kilkakrotnie chciał szaliczek odkupić od mamy Minka. Ta jednak zawsze zdecydowanie odmawiała. Jeż był tym bardzo rozczarowany. Jego trudna, mrukliwa osobowość skłaniała do podejrzeń, że mógł coś takiego uczynić choć nikt nie potrafił zgadnąć po co. W końcu sąsiedzi wraz z rodziną Minka musieli zrezygnować z poszukiwania złodzieja szaliczka. Okazało się bowiem, że sytuacja stała się bardziej dramatyczna niż sądzono. Już nie tylko zaginął czerwony szaliczek ale i sam Minek.

  
Kiedy minęła pierwsza godzina nieobecności Minka, mama zaniepokoiła się o niego i wysłała Chmurkę na jego poszukiwania. Gdy ta nie wróciła, posłała za nią drugą córkę. Po paru godzinach wróciły obie relacjonując, że nigdzie nie mogły znaleźć brata. Wtedy mama zaczęła histeryzować. Na szczęście w porę wrócił tata. Uspokoił mamę a następnie ruszył z synami tropem Minka. Przy okazji spytał sąsiadów czy nie widzieli jego najmniejszego synka i wtedy dowiedział się od sowy Tuszki, że widziała jak leciał na zachód. Poszukiwania trwały całą noc, jednak wróbelka nie odnaleziono. Mama Minka doznała szoku i trzeba było prosić sąsiadkę Tuszkę o pomoc przy jej uspokojeniu. Sytuacja była bardzo trudna. Cała rodzina była zmęczona i zrozpaczona. Każdy widział oczami wyobraźni co złego mogło się przytrafić zagubionemu wróblowi. Mama rozpaczała a tata próbował wymyśleć, gdzie trzeba Minka szukać. W końcu cała rodzina ruszyła ponownie by odnaleźć Minka, bo bali się, że jego życiu grozi niebezpieczeństwo. Teren podzielono na części i w ten sposób objęto poszukiwaniami większą część lasu. Mimo błyskawicznie rozpoczętych poszukiwań rodziny wróbelek się nie odnalazł a nikt z sąsiadów nie mógł uwierzyć, że mały, schorowany smyk mógł sam tak daleko odlecieć. Wszyscy sąsiedzi jak tylko umieli rzucili się więc na jego poszukiwania w obawie, że Minkowi mogła stać się krzywda i czeka teraz gdzieś na pomoc.

W tym samym czasie, gdy Minek dzielnie poszukiwał swojej zguby, sąsiedzi rodziny wróbli rozpoczęli naradę. Sroka Mimoza zwróciła uwagę, że prawdopodobnie Minek został porwany, bo przecież sam by nie odleciał tak daleko od domu.
-      Ponieważ nie wraca to na pewno jest uwięziony. – powiedziała poważnie. - Przecież on jest taki delikatny i malutki. Nie dałby rady na tak długo oddalić się z domku.
-      Co wy opowiadacie? Kto miałby go porwać? To niedorzeczne. – denerwował się tata Minka.
-      No nie wiadomo. Trzeba to sprawdzić. Może ktoś od dłuższego czasu chciał mu zrobić krzywdę. – powiedział poważnie dzięcioł.
-      Ja Wam powiem to na pewno ten mruk. Nie odzywa się do nikogo, patrzy wilkiem. To on musiał Minka zamknąć u siebie w norze. Musimy pójść i Minka uwolnić. Tak nie może być. – zatrzepotała sroka.
-      Tak, tak. Uwolnić Minka. – ktoś zawołał.
-      Dzieciaczyna nie może cierpieć. – zachlipała młoda sówka.
Tata Minka aż otworzył dziób ze zdziwienia. Do głowy mu przyjść nie mogło, że ktokolwiek mógł pomyśleć, że porwano jego synka. Wydawało się to tak niedorzeczne i śmieszne, ale zebrani sąsiedzi myśleli inaczej.
-      Naprzód. Chodźmy tam razem. Wszystkim krzywdy nie zrobi. Damy mu radę.
-      Chodźmy szybko - zawołała rozemocjonowana mama Minka.
I lawina ruszyła. Każdy sąsiad co sił w nogach gnał na dół drzewa aby odbić małego smyka porwanego przez złego Gustawa. Wszyscy chcieli pomóc, a każdy bardzo chciał by Minek się jak najszybciej odnalazł. I tylko jeden ptak próbował wszystkich powstrzymać. Tata Minka, który zawsze wyróżniał się pośród innych mieszkańców drzewa inteligencją, próbował uspokoić sąsiadów. Mimo, że wołał i prosił by się zatrzymali nikt go tym razem jednak nie słuchał. Wszyscy gnali jak na złamanie karku wprost ku siedzibie Gustawa. I tak ogromną grupą stawili się przed drzwiami domostwa jeża. Popatrzyli na siebie z dumą. No bo przecież potrafili się zebrać i razem ruszyć, ramię w ramię, dziób w dziób by pomóc w potrzebie sąsiadom. A to wszystko by ocalić małego wróbelka.
Dzięcioł mocarnie walnął dziobem kilkakrotnie w odrzwia jeża.
Po chwili drzwi się uchyliły. Stał w nich Gustaw. Wyglądał jakby spał. Oczy miał zaczerwienione i zakatarzony nos. Potoczył wzrokiem po sąsiadach i zdziwił się niepomiernie.
-      A to co? Jakaś katastrofa? – spytał skonfundowany. Głos miał chrapliwy jakiś i smutny.
-      Tak! Twoja! Przyszedł na Ciebie czas, gadzie! – zakrzyknął jakiś buńczuczny czyżyk, który zjawił się w grupie nie wiadomo skąd, bo na drzewie nie mieszkał.
-      Właśnie. Przestań stroić te niewinne minki. Puść wróbelka! Jesteśmy tu po niego i nie odejdziemy bez walki. – krzyknęła zawadiacko sroka i schowała się zaraz za dzięcioła.
-      Kogo? – spytał co raz bardziej zaskoczony jeż.
-      Nie udawaj, że nie wiesz. Na niego naprzód! Przedrzemy się! – krzyknęła pani mazurek. I tłum posłusznie ruszył naprzód. Ktoś pchnął jeża i tłum przetoczył się falą przez drzwi. Na końcu grupy szedł załamany tata Minka. Pomógł podnieść się Gustawowi.
-      Gustawie, wybacz. Nie umiałem ich zatrzymać. Przepraszam Cię bardzo za to najście. Oni myślą, że przetrzymujesz Minka. Nie wiń ich. Chcieli nam pomóc, bo Inka moja żona jest już w strasznym stanie. Bardzo się o małego martwi.
-      Ale ja przecież nigdy bym Waszego synka nie skrzywdził. Ja nie … - powiedział jeż. I nagle skrzywił się i rozpłakał.
Tata Minka popatrzył na niego smutno i delikatnie go objął.
-      Wiem Gustawie. Tak mi przykro. – powiedział załamany.
W tym czasie grupa sąsiadów na czele z mamą Minka wbiegli do siedziby jeża. Pierwsza była ciekawska sroka, a tuż za nią wychylała się bojowa pani mazurek. I nagle zatrzymali się zaskoczeni. Przed nimi ukazał się niewielki, ciemny pokoik, a w nim dwa fotele i stolik. Na ścianie wisiał śliczny portret jakiejś jeżynki, pod którym paliła się skromnie świeczka. Na jednym fotelu leżała porzucona jakby przed chwilą robótka ręczna. Ktoś oparł się niezręcznie o fotel i kolorowe kłębki wełny rozsypały się po podłodze. Na stoliczku stały dwie filiżanki z herbatą na bardzo brudnej już serwetce oraz wazon z zasuszonymi kwiatkami. Na drugim fotelu leżał rozłożony album z wizerunkami rodziny jeża Gustawa. Poza tymi skromnymi meblami w pokoju był jeszcze bardzo stary, chyba zielony kiedyś dywanik oraz w rogu leżał materac przykryty czystym kocem. W pokoju stała jeszcze mała, drewniana komódka, w której wewnątrz widać było jedną filiżankę i dzbanek, skromna szafka na ubrania i półka, na której leżało kilka książek. Całość wyglądało bardzo skromnie. Widać było, że kiedyś musiało tu być inaczej ale Gustaw prawdopodobnie nie radził sobie z porządkami.
Wszystkich jakby zamurowało. Nastrój tego miejsca sprawił, ze wszyscy poczuli się nieswojo. Jakby w każdym kącie czaił się smutek i ból.
-      O nie! – powiedział ktoś nagle strasznie smutnym głosem.
Wszyscy wpatrzyli się w mamę Minka, bo to ona właśnie jęknęła.
-      To portret Pani Krysi mamy Gustawa. Ona nie żyje już kilka miesięcy, a on siedzi tu i ją wspomina. Pije z nią herbatę i … - załkała. O jakże strasznie musi być samotny. Przecież tu nic nie ma. Ten pokój jest taki surowy i przygnębiający.
-      Minka też nie widać. – ktoś powiedział z żalem.
-      Dajcie spokój. On tu tęskni za mamą, za rodziną a my go tak potraktowaliśmy. Ja nie wiem jak go przepraszać. Natychmiast wychodzimy! Naruszyliśmy jego spokój. Nie dostrzegliśmy w jakim jest stanie. Co z nas za sąsiedzi. Co ja narobiłam? – powiedziała mama Minka załamanym głosem i załkała.
Wszyscy powoli zaczęli opuszczać dom jeża ze spuszczonymi głowami i dziwnie szklistymi oczami. Mama Minka wystąpiła naprzód i patrząc na Gustawa powiedziała: Wybacz nam proszę!
Gustaw kiwnął szybko głową w stronę zgromadzonych i schował się w swoim domu. Sąsiedzi w milczeniu się rozeszli i tylko mama Minka płakała jeszcze cicho w ramionach męża, który próbował ją uspokoić.

Minek nie podejrzewał, że na Wielkim Dębie podczas jego nieobecności rozgrywały się takie dramaty. Gdyby wiedział jak jego mama rozpacza po jego odejściu to by pewnie zaraz wrócił. Nie wiedział też jak sąsiedzi ofiarnie ruszyli na jego poszukiwanie. Zresztą naiwnie sądził, że szybko znajdzie szalik i wróci do domku, ale to nie okazało się takie proste. Na początku szukał zguby blisko domu, a potem oddalał się co raz dalej i dalej. Niestety nie napotkał śladów złodzieja i nie znalazł szalika. W końcu zmęczony trafił na czyjeś puste gniazdo w drzewie i smacznie tam usnął. Nie słyszał więc nawoływania. Nie mógł też wiedzieć jak rozpaczliwie rodzina go szuka i że tak blisko obok drzewa przelatywali. Rano wstał i ruszył dalej pełen nadziei, że teraz to już odnajdzie zgubę. Niestety szalika jak na złość nigdzie nie było. Szukał wszędzie i pytał każdego kogo spotkał, ale bezskutecznie. Był już co raz bardziej zgnębiony sytuacją.
Gdy tak leciał wypatrując w okolicy choćby najmniejszego śladu szalika nagle na niebie zobaczył szarego ptaka. Usiadł nisko na gałęzi świerku i przyglądał się mu w locie. To kukułka – szepnął do siebie. W powietrzu dostrzegł zaokrąglone, krótkie, choć szerokie skrzydła i długi ogon, na którym jak namalowane pyszniły się ciemniejsze paski. Falujący lot przypominał wznoszenie się i opadanie gołębia. Nagle ptak zanurkował i sprawnie osiadł na ziemi niedaleko Minka.
-      A kogo my tu mamy? – zapytał z uśmiechem nieznany ptak patrząc wprost na Minka.
-      Dzień dobry. Jestem Minek. Czy ty może znasz Nadziejkę? – zapytał wróbel.
-      Kogo? Nie chyba nie kojarzę. A o kogo pytasz?
-      O kukułkę. Jest taka jak ty, tylko ty jesteś troszkę większy.
-      Naprawdę. Tylko trochę. – to mówiąc ptak przeciągnął się z radością. – To zabawne co mówisz.
-      To jesteś kukułką czy nie? – zapytał Minek zaciekawiony. – Bo wiesz ty mi wyglądasz na samca a one podobno przyzywają samiczki do siebie. To może zawołasz naszą Nadziejkę? Ona jest bardzo miła. – powiedział rezolutnie Minek.
-      Kee-kee-kee-kee-kee – odezwał się chrapliwie ptak, a brzmiało to jak jękliwe zawodzenie.
-      Nie! To nie tak. Ku-ku-ku-ku-ku-ku-ku ku. Tak się woła. Jak będziesz tak zawodził to ona nigdy nie przyleci. Musisz się poduczyć.
-      No co ty? – odpowiedział zadziornie ptak.
W jego oczach zamigotały niebezpieczne iskierki i dopiero wtedy wróbel dostrzegł, że jego tęczówki były przerażająco żółte. Na ten widok Minek nagle przełknął z trudem. Poczuł jakby miał jakąś gulę w gardle i zaczął się dusić. Ten ptak wyglądał tak miło, a jednak strasznie. Minek nie mógł się poruszyć a ptak wpatrywał się w niego hipnotycznym wzrokiem i Minek bał się go co raz bardziej. Czuł podświadomie, że to prawidłowe uczucie. Drżał na całym ciele i gdy patrzył na swoje dygoczące nóżki nagle dostrzegł na dole w trawie nagły ruch. Z kępki trawki wysunęła się mała główka i ktoś krzyknął.
-      Chodu! Za mną! Szybko!
Minek się nie zastanawiał. Skoczył z gałęzi w trawę i ruszył za istotą, która go wzywała. Okazało się, że był to ptak, który zręcznie prześlizgiwał się pomiędzy gałązkami, liśćmi, trawą. Robił to z perfekcyjną gracją, ale Minek nie mógł cieszyć się tym widokiem bo usłyszał jak za nimi ruszył ptak, o żółtych oczach. Serce Minka załopotało i na nic już nie patrzył tylko gnał za ptakiem. I rzeczywiście po minucie hałas za nimi umilkł i mały ptaszek się zatrzymał.
-      To mamy go z głowy. On nie umie tak biegać. Co Cię napadło, żeby gadać z krogulcem. Życie Ci niemiłe? Nie wiesz, że on takich jak my zjada na surowo?
-      Kiedy ja nie wiedziałem. Myślałem, że to samczyk wiewiórki.
-      Co? Ty się dobrze czujesz? Może to szok?
-      Nie. Pomyliłem się. Nie wiewiórki tylko kukułki. No podobny był zwłaszcza w locie, tylko oczy miał jakieś inne. – powiedział wystraszonym głosem Minek.
-      Aaaa. No tak. To fakt. Skubaniec podszywa się pod kukułkę. Podlatuje blisko, a potem chaps i atakuje ptaka siedzącego na gałęzi. Paskudne ptaszysko.
Minek przyjrzał się spokojnie swojemu wybawcy. Był to bardzo ruchliwy, lecz niewielki ptaszek o grzbiecie rdzawo brązowym z ciemniejszymi prążkami i o spodzie troszkę jaśniejszym. Krępy z krótkim, śmiesznie zadartym ogonem. Przeskakiwał z nogi na nogę jakby nerwowo na kogoś czekał, robił dziwne przysiady i ciągle nerwowo przepatrywał okolice.
-      Nie podziękowałem Ci jeszcze a zawdzięczam Ci być może życie. Dziękuję, że zaryzykowałeś i postanowiłeś mi pomóc. – powiedział z zadumą Minek.
-      Się wie. Nie ma sprawy. Mogłem to zrobiłem. Jestem Kacper, strzyżyk Kacper.
-      Miło mi. Jestem Minek, po prostu wróbel.
-      To dobrze, że nic Ci się nie stało. My maluchy musimy się trzymać razem.
-      Jestem już prawie dorosły. – powiedział z dumą wróbel.
-      A ja nie o tym. Ja jestem jednym z najmniejszych ptaszków w tym lesie, a ty do olbrzymów też nie należysz.
-      Ano tak. Jesteśmy mali. Fakt. – powiedział rozradowany wróbel.
-      A co ty tu sam robisz. Jesteś jeszcze młody. Puścili Cię bez opieki tak? – zapytał Kacper.
-      No. To nie do końca tak, bo widzisz ja wyruszyłem na poszukiwanie szaliczka.
-      Zaraz! To nie po to by uratować księżniczkę wróbelka, albo chociaż zdobyć cenną koronę czy miecz? Szaliczek?  No takiej bajki to ja jeszcze nie znam. – zaśmiał się strzyżyk.
-      Bo to prawda. Naprawdę go szukam … dla mamy.
-      Dla mamy?
-      To skomplikowane ale opowiem Ci. Usiedli na trawie i Minek opisał swoje problemy.
Kacper nagle podskoczył i rozejrzał się czujnie wokół.
-      Chodź. Ja chyba widziałem coś co Ci się spodoba.
Podróż trwała chwilę, przy czym Kacper ciągle wypatrywał niebezpieczeństwa. Wreszcie stanęli pod wielkim świerkiem.
-      O popatrz tam w górę. Widzisz? – zapytał strzyżyk.
-      Gdzie? Nie widzę.
-      No tam, bardziej na prawo. Widzisz? Poleć tam. Ja nie mogę, bo gorzej latam.
-      Ojej to chyba moja zguba. To mówiąc wróbel pofrunął w kierunku wysoko położonej gałęzi, na której malowniczo jak sztandar powiewał czerwony szaliczek.
Minek radośnie go pochwycił i przytulił się do niego z całych sił. Dzięki temu choć przez chwilę czuł dotyk mamy i czuł się jak w domku. Będę mógł wrócić – powiedział do siebie z radością, ale najpierw poleciał w kierunku Kacpra by mu podziękować. Jego tam jednak już nie było. Minek uśmiechnął się i założył szalik na szyję. Jestem większy to może się mnie bał zabrać do swojego domu. Był taki nerwowy. – pomyślał a na głos rzucił:
-      Bywaj Kacper i niech Ci się wiedzie. Dziękuje za wszystko. Powodzenia!
-      Czas wracać. Domku przybywam! – zakrzyknął i poleciał w stronę Wielkiego Dębu.
Lecąc tak nagle sobie wszystko przypomniał. No tak. To wszystko moja wina. Ja ten szaliczek zostawiłem na brzegu strumyka. Zagapiłem się i zabawiłem. Było mi tak beztrosko i radośnie, że zapomniałem go ponownie założyć. Pewnie ktoś go znalazł i sobie wziął, a ja myślałem, że mi ukradli. Oj wstydź się Minek. Coś ty nawyrabiał. Przez twoje zapominalstwo tyle kłopotów.
-      O mamo. – jęknął. O dziwo, z oddali odpowiedział mu ktoś zawodzącym głosikiem.
Minek się zdziwił i nie bacząc na to, że miał się już pilnować poleciał w stronę, z której dochodził głos. Nagle na polanie zobaczył duuuże, czarne zwierzę o wielkich smutnych oczach. Zwierz leżał na boku i strasznie płakał. Miał cztery nogi, śliczny czarny ogon i smutny spory pysk.
-      Kim ty jesteś i czemu płaczesz? – zapytał Minek.
Zwierz podniósł głowę i długo szukał istoty, która do niego mówi.
-      Ja jestem Fando i jestem konikiem, a ty to kto?
-      Ja jestem Minek i jestem wróblem. Czemu tak płaczesz?
-      Bo potknąłem się i zraniłem w nóżkę, a do tego zgubiłem mamę. Ona mówiła synku stój, nie szalej tak. Uspokój się!  A ja nie słuchałem. O mamo jak ja Cię teraz znajdę? Szukałem i biegałem ale nie mogę znaleźć.
-      A jak wygląda twoja mama?
-      Jak ja. Tylko jest większa. Ma na imię Noc. No była tu. Jak jeszcze skakałem była, a teraz nie maaaa… - rozpłakał się.
-      No poczekaj. Nie płacz. Ja się rozejrzę. Tylko mi się stąd nie ruszaj.
To mówiąc Minek dokładnie się rozejrzał w terenie i ruszył chcąc oblecieć spory jego kawał. Przed nim rozciągały się niewielkie wzgórza i tuż za nimi wypatrzył ciemny kształt. Poleciał w tamtym kierunku i ujrzał przepięknego czarnego konia, który rozpaczliwie rżał. Wróbel podleciał i zobaczył, że stoi on na zagrodzonym terenie. Szybko podleciał do niego.
-      Dzień dobry. Czy ty jesteś Noc? – zapytał.
-      Tak. A ty kim jesteś? – zarżał konik.
-      Jestem wróblem i znalazłem twojego synka Fando.
-      Gdzie on jest? Powiedz mi. Tak bardzo się martwię.
-      O tam za tymi wzgórzami. Zranił się w nóżkę i zagubił.
-      Poczekaj chwilkę i leć w tamtą stronę. Poprowadź mnie do niego. To mówiąc koń odwrócił się w przeciwną stronę i pognał przed siebie.
Minek zawisł w powietrzu zaskoczony.
-      Ale halo!  To nie w tą stronę. Fando jest tam. – wskazał za siebie.
W tym momencie zobaczył jak Noc zawróciła i galopem rzuciła się w stronę Minka. Nagle wróbel zobaczył jak koń jak czarna strzała wyskakuje ponad ogrodzenie i zgrabnie je przeskakuje. Teraz Minek zrozumiał. Noc musiała zawrócić by udał jej się skok. Ogrodzenie było wysokie.
-      Za mną. - krzyknął i ruszył przed siebie. Czuł się jak bohater i był z siebie dumny.
Wkrótce Minek zobaczył jak mama Noc dobiegła do synka. Jak oboje przyskakują do siebie. Jak się tulą. Fando mimo chorej nóżki wstał i starał się dotrzymać mamie kroku. To było takie wzruszające, że Minek ukradkiem wytarł łzy z policzków. A potem pomyślał o swojej mamie i jak to będzie, gdy on wreszcie dotrze do domu. Oczami wyobraźni ujrzał siebie jak się przytula do mamy, do tych jej cudnych skrzydełek i patrzy w tej jej kochane, dobre oczy.
-      Mamo. – zapłakał i zadrżał.
Wtedy podeszła do niego Noc. Popatrzyła na niego tak pięknie i czule aż w sercu wróbelka coś drgnęło.
-      Dziękuję Ci kochany ptaszku. Gdyby nie ty moglibyśmy się nie odnaleźć. To dzięki Tobie mój synek znów będzie ze mną. Niech wiatr zawsze otula Cię swym powiewem dodając Ci łatwości lotu. Twoi rodzice mogą być z Ciebie dumni, bo nie wahając się pomogłeś nam. Jesteś bardzo odważnym ptaszkiem. Czy możemy Ci jakoś pomóc kochany? Widzę, że płaczesz.
-      Nie. Ja po prostu tęsknie do mamy. Czas już na mnie. Odnalazłem coś co straciłem. – tu popatrzył na swój szalik. – Bywajcie. – to mówiąc odwrócił się i nie czekając na ich odpowiedź ruszył w stronę domu.

Minek był szczęśliwy. Los był dla niego łaskawy. Na szyi znów łopotał mu czerwony szaliczek. I choć przez chwile skrzywił się na jego widok to jednak z drugiej strony ucieszył się ze względu na mamę. Ona będzie szczęśliwa, że go odnalazł. Przypomniał sobie, że szalik wisiał na gałęzi jednego z drzew i przypuszczał, że wypadł komuś kto go zabrał z gniazda. Nie miało dla niego znaczenia kto to był. Ważne było, że znów go miał przy sobie i mógł wrócić bezpiecznie do domu. Gdy tak sobie radośnie skakał po ziemi nagle usłyszał dziwny chrzęst pod pazurami. Ziemia tu była spulchniona i mokra. Delikatnie tupnął na próbę i nagle o dziwo poleciał w dół. Wokół niego rozciągał się jakiś szyb a może studnia. Gdy zadarł głowę zobaczył nikły snop światła nad sobą. Przed Minkiem nagle, pojawiło się przejście i całkiem przestronne lokum. Wszedł do środka i zobaczył sporo poukładanych przy ścianach dżdżownic. Zdziwił się bardzo bo wyglądały jak żywe tylko się nie ruszały. Popatrzył na nie z obrzydzeniem i wtedy właśnie z tunelu po drugiej stronie wychynął dziwny, czarny łeb z ryjkowatym pyskiem ozdobiony okularami w niebieskiej oprawce. Pysk się otworzył i nagle Minek zobaczył masę strasznych zębów. Drgnął przestraszony nie wiadomo czy na widok uzębienia gospodarza czy dziwnego głosu jaki z siebie wydał.
-      A ty kto? Co robisz w mojej sssspiżarni? Chcesz dorwać się do moich zapasów? Ot co to, to, to nie! – zasyczał i czujnie spojrzał w kierunku dżdżownic.
Na ten widok Minek drgnął z przerażenia.
-      Ja nie skorzystam. My nie jadamy tych tu … O nie!  Tata mówił, że one spulchniają ziemie i dobre są dla upraw.
-      Taaak. Doobreeee, bardzo dobreee – tu gospodarz mlasnął. – Więc co tu robisz? Szpiegujesz mnie, a może jesteś złodziejem?
-      Ja przepraszam za wtargnięcie, ale nie zabezpieczył Pan prawidłowo wejścia u góry i ja tu wpadłem przez przypadek.
-      Co takiego? A kto prosił by się tu bezczelnie wpychać? Nie widziałeś mojego kopca na górze? Ja nie zapraszałem do odwiedzin. A może się mylę?
-      Ale mnie się grunt osunął spod nóg i to jest niebezpieczne, bo inni też mogą tak tu wpadać. I co wtedy? Na przykład taki lis tu spadnie i zniszczy cały tunel.
-      Tfuj! Nie mów mi o lisssie. Brr! – to mówiąc właściciel tunelu wstrząsnął się mimochodem i obejrzał kilkukrotnie. Uspokojony przyjrzał się swoimi małymi oczkami wróblowi i zasępił. – A kim ty właściwie jesteś? – zapytał i przysunął się uważnie do Minka. Pociągnął nochalem zapach wróbelka i zastanawiał się przez moment. Jednak w końcu pokręcił głową z niesmakiem.
-      Jestem wróblem a co?
-      Faktycznie. Ptak. Ano nic. Tak jeno sprawdzałem – spojrzał z głodem w oczach na Minka.
-      Acha powiedział Minek i bacznie się sobie przyjrzał.
-      Ptaków nie lubię – powiedział gospodarz. – Rzadko je widuję, bo ja pod ziemią bytuje, a one raczej po niebie buszują. To nie mój rewir.
-      No my raczej pod ziemie też nie zaglądamy.
-      Czyli wpadłeś do mnie i co zostaniesz na herbatce? Chcesz się przyjaźnić? Jestem kret Jakub. – powiedział i w uśmiechu pokazał swoje okropne zęby.
-      Jestem Minek. No to był przypadek i chyba nie zostanę – tu z przerażeniem popatrzył na rządek dżdżownic. – Co ty im właściwie robisz? One biedne są.
-      He, He. Jakie tam biedne. Smaczne. No co, zbieram zapasy na zimę.
-      Ale one żyją. Jak tak można?
-      To co mam mieć nieświeże zapasy? Chyba uderzyłeś się w główkę jak tu spadałeś.
-      Mnie się to nie podoba. – powiedział dramatycznie Minek i spojrzał ze współczuciem na dżdżownice.
-      Nie musi! Za to ja muszę jeść i koniec dyskusji.
-      No to zabij je chociaż skoro musisz ale tak ich nie trzymaj. To okrutne. Niech nie cierpią. Im jest źle. Ja to czuję. – powiedział zatroskany Minek. – A najlepiej puść je wolno!
-      O co jeszcze! Mowy nie ma! Po to im uszkadzam nerwy, żeby się nie mogły ruszać. Żyją bo mają być świeżutkie dla mnie. Takie je lubię chrupać! – tu się obrzydliwie oblizał. One już nigdzie się nie ruszą mądralo, bo nie mogą. Za to ty ruszysz stąd czym prędzej pókim dobry.
Minek spojrzał ze smutkiem na zapasy kreta. Potem zadarł głowę i zobaczył kilka kamieni w powale.
-      I nie puścisz ich?
-      Nie!
-      To ja im pomogę. – powiedział poważnie. Czuł, że musi coś zrobić, że nie wolno mu pozwolić na takie cierpienie.
Minek podleciał do góry i pazurami wbił się w ziemie obok kamienia, który wcześniej wypatrzył na suficie. Pomagał sobie dziobem i po chwili uwolnił jeden kamień a potem drugi.
-      Co robisz? Zawalisz tunel! Zostaw to mówię Ci – krzyczał kret.
Minek nie odpowiadał tylko pracował dalej, a chwilę później sterta kamieni poleciała na spiżarnie kreta. Słychać było jego pisk i widać było jak z przerażeniem uciekał swoim korytarzem. Minek już dalej za nim nie patrzył. Oj nie wyszło mu to poznawanie nowych przyjaciół. Jednak czuł, że zrobił coś dobrego, bo dżdżownice już nie cierpiały, choć pewnie kret pozytywnie tego nie oceniał. Poleciał do góry i w końcu udało mu się wylecieć z szybu kreciego gniazda. Spokojnie się rozejrzał wokół i zauważył niedaleko strumyk. Oh, to Niezapominajkowa Struga – pomyślał i się uśmiechnął. Przed nim rozciągała się spora przestrzeń pokryta kwiatem niezapominajek. Błękitne kwiaty pochylały się urokliwie nad wodą. I widok to był bardzo piękny. Gdy tylko był w lepszej kondycji tata go tu często zabierał. Minek przypomniał sobie, że za strugą żyją jego ulubieni kuzyni. Podleciał do wody i wykąpał się. Wreszcie zmył z siebie trudy podróży i ziemie po kretowisku. Napił się pysznej wody do woli i pomyślał, że ma siły by odwiedzić rodzinę. I co postanowił to zrobił. Ruszył przed siebie.

Minek zmęczył się strasznie podróżą. Zawsze wydawało mu się, że jego rodzina mieszka zaraz za strugą, a tymczasem przeleciał już spory dystans, a domu kuzynów nie było. Gdy się już zniechęcił i myślał o powrocie nagle zobaczył przed sobą ogromny krzew ze ślicznymi czarnymi owocami. To tu mieszkała jego rodzina, zwana Rudziaszkami. Minek z radością rozpoznał z daleka kuzyna Kryspina. Cała jego rodzina miała wysmukłe sylwetki i rdzawe skrzydełka, a do tego różowe brzuszki. Najpiękniejszy różowy brzuszek miała jego kuzyneczka Różynka. Minek z radością podleciał do nich i rzucił się do ściskania zwłaszcza Różynki, którą bardzo polubił, gdy rodzina Rudziaszków odwiedziła ich na Wielkim Dębie. I wtedy stało się coś dziwnego. Najpierw szarpnęło go coś z prawej strony, potem z lewej, a nagle poczuł silne pociągniecie za szalik z góry. Poczuł się uwięziony i zaczął się dramatycznie szarpać.
-      Co jest? – zakrzyknął.
Wtedy właśnie usłyszał i zobaczył jak wełna z jego szaliczka zaczęła się pruć. Coś nim zakręciło i nagle poczuł, że zawisnął do góry nogami. Nie mógł się zupełnie ruszyć, a lewe skrzydełko bardzo go zabolało.
-      Ratunku – krzyknął przestraszony.
Kuzyni natychmiast ruszyli mu na pomoc. Jak się okazało nadział się biedny na krzew jeżyny skrzydełkiem, a szalik zaczepił się o jej wiele kolców. Szybko udało się go wydostać z krzewu.
-      Kochany kuzynie. Niestety musisz usiąść tam na pniu brzozy. Nie zbliżaj się do naszego domu. My jesteśmy przyzwyczajeni do cierni i kolców ale ty nie i mogłaby Ci się stać krzywda – powiedział Kryspin.
-      To zaatakował mnie krzak? – spytał Minek.
-      No nie do końca. Widzisz krzak stanowi tylko dodatkową obronę dla naszych gniazd, które tu budujemy. Sam krzak nie chciał Cię skrzywdzić. To raczej ty nie wiedząc z czym masz do czynienia wpakowałeś się w pułapkę. Bardzo nam z tego powodu przykro. Myślałem, że wiesz, dlaczego zwiemy się cierniówkami, bo właśnie my jesteśmy przystosowani do życia na krzewach z kolcami. Odstraszamy potencjalnych owadzich wrogów jeżyny, a ona daje nam schronienie.
-      Ale jak wy tak tu w tych gniazdach z trawy przetrzymujecie zimę? Tu musi być ziąb!
-      Oh Minku kochany. My na zimę odlatujemy do Afryki. Nasza dalsza rodzina już w sierpniu pakuje się i leci do Azji a my odlatujemy pod koniec września, a potem wracamy na wiosnę by budować gniazda a w lecie cieszyć się na nowo pięknymi jeżynami. Właśnie może spróbujesz jak wspaniale smakują?
Minek spojrzał na spory czarny owoc i dzióbnął go radośnie. Plama soku kapnęła na jego szaliczek i wtedy zobaczył rozprute miejsca i wiszące nitki. Na ten widok zasmucił się bardzo i zapłakał bo co powie mama. Łzy toczyły się po jego policzku i wsiąkały w poszarpany szaliczek.
-      Mineczku, nie martw się – powiedziała Różanka. Zaraz Cię opatrzymy i spróbujemy zrobić coś z szalikiem – to mówiąc kuzynka przyniosła opatrunki i jakąś maścią natarła skrzydełko rannego wróbla.
Po chwili na pniu brzozy usiadła mama Różanki ciocia Nea. Pomogła zdjąć Minkowi szalik. Obejrzała go uważnie. Usunęła plamę z jeżyny i ucięła kawałek, który był już zbytnio podarty. Resztę zaczęła zszywać z bardzo zasępioną miną.
-      Minku ten szaliczek nie posłuży Ci już za długo. Niestety, bardzo się zniszczył. Pamiętaj, że to tylko szaliczek. Nic wielkiego.
-      Tak, ale mama bardzo się zmartwiła, gdy go straciłem. Ona była bardzo smutna.
-      I jak go odzyskałeś?
-      Miałem szczęście, bo go znalazłem wysoko zawieszonego na gałęzi. Pewnie ktoś go znalazł i zawiesił. Byłem wtedy w waszej okolicy i pomyślałem, że was odwiedzę.
-      Bardzo dobrze zrobiłeś. Cieszymy się z odwiedzin. Proszę, posil się z nami. Jednak będziesz musiał już niebawem wracać bo Twoja mama na pewno się już niepokoi tak długą twoją nieobecnością.
-      No tak. Nie ma mnie już parę dni, ale nie chciałem wracać bez szaliczka.
-      Słucham? Parę dni. To ona musi tam przeżywać koszmar. Różanko zapakuj kuzynowi wikt na drogę, a ty Kryspinie natychmiast go odprowadź w kierunku domu. Dłużej nie można zwlekać – to mówiąc zawiązała Minkowi szalik na szyi i uścisnęła go serdecznie.
Różanka podała mu zawiniątko z jedzeniem, a Kryspin wskazał kierunek lotu. I tak Minek chciał czy nie chciał, pożegnał wszystkich ciepło i ruszył w stronę domu. Po pewnym czasie Kryspin zawrócił do domu i Minek znów został sam. Leciał do domku z radością, że niebawem zobaczy rodzinę i opowie im o swoich przygodach. Po pewnym czasie zmęczył się i postanowił zrobić sobie przerwę na smaczną przekąskę.

Gdy tak odpoczywał i delektował się jedzonkiem stwierdził, że przyroda jest taka piękna, las wspaniały a on stracił tak wiele czasu, gdy chory siedział ciągle w domu. Westchnął ze smutkiem na myśl o swoim dotychczasowym życiu. Powietrze było czyste i wspaniałe a przed nim rozciągała się cudowna przestrzeń polany otoczona młodymi świerkami. Oddychał pełną piersią z niewysłowioną radością. Minek się rozmarzył i uśmiechnął, lecz wtem sobie przypomniał mamę i zrozumiał, że tęskni za domem. Postanowił więc przyśpieszyć swoją podróż i polecieć skrótem do domu. Instynktownie czuł, że dzięki temu nadrobi sporo straconego czasu i wróci wcześniej niż, gdyby leciał zwykłą drogą co na pewno ucieszy mamę. Ruszył więc bojowo nastawiony. Leciał najpierw przez polanę, a potem skręcił w gęsty las i lawirował pomiędzy drzewami. Obserwował wszystko wokół. Głowa kręciła mu się we wszystkie strony, bo tyle było do podziwiania. Wtem wpadł na coś i jakby się odbił od przeszkody a jednak się od niej w pełni nie oderwał. Dziwne białe macki przykleiły mu się do nóżek iskrzydła. Szarpnął się z całej siły i wtedy zamarł z przerażenia bo przed nim z pomiędzy gałęzi wylazł prawdziwy potwór. Czarny, obleśny z wielkimi oczami i kilkoma owłosionymi odnóżami.
-      O matko i córko! Kim ty do diaska jesteś – zapytał przerażony Minek.
-      Co to za głupie pypypytanie? I jak śmiesz niszczyć moją pajęczynę. Czy ty wiesz ile czasu ja ją tkałem? Czy tyyyy wiesz? Czy tyyy to potrafisz pojąć nieeeedojdo jedna. – powiedział zacinając się trochę stwór.
-      Przecież ja nie chciałem ale ja … ja sobie wypraszam – zakrzyknął Minek.
-      Co! Osz ty! – tu pająk ruszył w stronę Minka plując w jego kierunku niemiłosiernie.
Tego już było dla Minka za wiele. Wyrwał się z objęć pajęczyny i poleciał szybko przed siebie. Leciał tak leciał aż wreszcie postanowił usiąść i się rozejrzeć. Z przerażeniem stwierdził, że się chyba zgubił. Ocenił jednak, że jest na tyle blisko domu, że jak odpocznie i spokojnie się rozejrzy to drogę odnajdzie. Usiadł więc na polu i postanowił pozbyć się reszty pajęczyny. Gdy mu się to udało postanowił wzbić się w górę i poszukać drogi do domu. Gdy tak leciał nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Wzdrygnął się i rozejrzał ze strachem. Wysoko nad nim kołował wielki ptak. Na spodzie ciała miał charakterystyczne faliste, ciemne prążki na jasnym tle. Obserwował go żółtymi oczami, nad którymi miał białą  brew. Robił przerażające wrażenie, dlatego wróbel wpadł w panikę. Zaczął rzucać się to raz w prawo to w lewo mając nadzieję, że wielkie ptaszysko zostawi go w spokoju. Niestety pomylił się. Jego dzikie pląsy przyciągnęły uwagę ptaka. Minek nagle usłyszał świst i poczuł jak po jego skrzydle i plecach przesunął się okropny szpon. Pisnął z bólu. Strach ścisnął go za gardło. Wykonał kolejny unik. Nie patrzył gdzie leci, byle przed siebie. Leciał tak z przerażeniem w oczach aż zabrakło mu tchu. Nagle przekoziołkował w powietrzu i upadł na ziemię. Plecy i skrzydło bardzo go bolały. Skrzydło miał poszarpane przez ptaka. To cud, że doleciał tak daleko. Tylko, że teraz absolutnie nie wiedział gdzie był. Schował się pod krzakiem i wpatrywał w niebo. Wielkiego ptaka nie było widać ale Minek nadal bardzo się bał. Wiedział, że ledwo uszedł z życiem. To zrobiłem skrót – pomyślał. Mamo ratuj! Był bardzo wystraszony i gdy nagle coś obok zaszeleściło nie obejrzał się już tylko ruszył w podskokach przed siebie.

Uciekał co sił w nogach, bo uszkodzone skrzydełko bardzo go bolało i nie mógł wzbić się już w powietrze. Kiedy na chwilę zmęczony przystanął pod jakimś krzewem przewiązał sobie szalikiem skrzydło aby je usztywnić i to troszkę pomogło mu znieść ból. Szedł przed siebie zaciskając z bólu dziób. Był głodny i spragniony, ale przede wszystkim przestraszony. Nagle idąc wpadł na coś twardego aż brzęknęło. Przestraszył się i jeszcze raz spojrzał za siebie, ale nikt go nie gonił. W głowie mu zaszumiało. Jak się okazało wpadł na metalowy pręt. Było ich przed nim kilka.  Składały się na ogromną, ażurową konstrukcję w kształcie żołędzia. Przecisnął się pomiędzy prętami i nagle przed jego oczami pojawiła się dziwna, zielona budka z drewna. Nagle zza niej wychynęła szaro-biała istota. Miała ogromne i straszne oczy. Minek aż ze strachu pisnął i osunął się na ziemię. Przed nim stało spore szare ptaszysko. Było okutane białą materią. Pióra miał nastroszone a spojrzenie dzikie. Nagle odezwał się a jego oczy złagodniały.
-      Ej maluchu. Nie bój się. Nic Ci nie zrobię.
-      Nie jestem maluchem. Mam na imię Minek – odpowiedział rezolutnie wróbel.
-      O no proszę. A skąd jesteś chłopcze?
-      Z Wielkiego Dębu co rośnie obok brzozowego zagajnika.
-      Czy ty nie znasz czasem sowy Tuszki?
-      Tak to moja sąsiadka.
-      Oj Wróbelku spadłeś mi z nieba – ucieszył się ptak. - Tuszka to moja kochana małżonka. Jak wrócisz do domu powiedz jej i córkom, że żyję. Proszę Cię. 
-      Tak. Chętnie, ale widzisz ja się zgubiłem - rozpłakał się żałośnie Minek.
-      Oj biedaku. Może jesteś głodny. Mam tu trochę wody i jedzenia. Poczęstuj się. 
-      Mhm - odpowiedział Minek napychając żarłocznie dziób. Wreszcie mógł odpocząć i coś zjeść. Czuł, że sowa go nie skrzywdzi i przez chwilę cieszył się, że go spotkał i nie jest sam.
-      Co Ci się stało w skrzydełko? Złamałeś?
-      Nie. Tylko się pokaleczyłem na jeżynach, a potem przeżyłem atak wielkiego ptaka. To chyba był jastrząb. To było straszne. Poranił mnie pazurami. A czemu ty nie wracasz?
-      Widzisz ja miałem pecha. Leciałem tego … zbyt nisko i niespodziewanie wpadłem na tą … hałdę śmieci. Nic by się nie stało, ale nieszczęśliwie odbiłem się i wpadłem na drzewo no i złamałem skrzydło. Taki pech – powiedział smutno.
Nagle z trawy wychynęła ruda, nieduża mordka. Minek aż drgnął zaskoczony. Czarne oczka przez chwilę z zaciekawieniem śledziły oba ptaki. Po chwili obok metalowych prętów pojawiła się reszta ślicznego pyszczka. Było to pulchne, rude zwierzątko, które powiedziało:
-      Jak się masz dziś Wujku?
-      Jesteś wiewiórką? – zapytał ją Minek?
-      Wiewiórką? Też coś. Od orzechów bolą mnie zęby. Ja jestem cavią domową. - powiedziała z dumą.
-      To świnka morska Malwinka. Mam się dobrze kochana. A jak ty i stado się macie?   
-      W porządku Wujku. Widzę, że masz gościa. No i proszę, proszę wreszcie się uśmiechnąłeś. Czyżby to był twój znajomy?
-      Nie Malwinko, ale to mój sąsiad. Wykluł się po moim zaginięciu. Nie poznaliśmy się wcześniej.
-      To cudownie bo poprosi o ratunek dla Ciebie.
-      Niestety. Zgubił się w lesie. Nigdy tu nie był i nie umie wrócić.
-      No to klops. Ale zaraz przecież ty umiesz. To razem wróćcie do domu.
-      Ale jak Malwinko? Przecież jestem tu zamknięty.
-      Oj, Wujku. Nie myślisz. Na początek poczekaj na Dużego. On mówił, że zdejmie Ci dziś ten duży opatrunek. Będzie Ci łatwiej iść. A potem się zastanowimy jak się masz wydostać z klatki.
-      A kto to Duży? - spytał Minek.
-      Zobaczysz. To jest ludź. Dba o nas. Wujkowi złożył skrzydełko, Sarence Lidce wyleczył nóżkę bo wpadła w pułapkę. Opiekuje się drzewami i zwierzyną w lesie. My jesteśmy jego ulubieńcami. Nas trzyma w swoim domku i tylko w lato pozwala nam być na wybiegu. Chyba nadchodzi. Wróbel chowaj się - to mówiąc skoczyła w trawę i uciekła.
Minkowi nie trzeba było powtarzać. Natychmiast schronił się w najbardziej zarośniętym kącie. Do klatki podszedł ktoś bardzo wysoki o jasnej czuprynie. Mama mnie przed takimi ostrzegała - pomyślał. Ludź zwany Dużym pochylił się nad klatką Pana Sowy.
-      No i jak się dziś czujemy? Jeszcze trochę i zaczniesz znów latać. Skrzydło chodzi ślicznie. To mówiąc rozpostarł skrzydło sowy. Ale jeszcze trochę musisz się podleczyć. Na pierwszy lot jeszcze poczekasz. To mówiąc delikatnie pogładził palcem czubek głowy sowy i uśmiechnął się do ptaka.
Pan Sowa lekko się wzdrygnął. Uścisk człowieka był pewny i silny. Nie mógł się mu wyrwać choć tak tego pragnął. Odstawiony z powrotem do klatki przyjrzał się swemu skrzydłu. Mógł nim ruszać, ale to bolało. W tym czasie leśniczy zmienił mu w klatce wodę i dał jedzenie. Potem odszedł do świnek morskich. Ich piskom nie było końca. Minek słuchał tego wszystkiego z przerażeniem i bał się co raz bardziej. 
-      Czy on te świnki krzywdzi? – zapytał przerażony. – Może trzeba je ratować?
-      Ależ nie. One się tak cieszą bo on je karmi. Daje im przysmaki.
-      Acha - odetchnął Minek. - To co my teraz zrobimy? 
-      Poczekamy na Malwinkę. Ona jest sprytna. Może ma jakiś pomysł, bo ja nie wiem co robić. Tak chciałbym wrócić do domku. Mówiąc to Pan Sowa smętnie zwiesił głowę. Łzy kapały mu z oczu. - Nie wiem Minku czy stąd uciekniemy? Droga do domu jest daleka, a my obaj jesteśmy kontuzjowani. Nie jestem w pełni sprawny i nie wiem czy dam radę nas obronić w chwili zagrożenia. Jestem bardzo słaby a do tego nie chodzę zbyt dobrze. Moją domeną jest latanie.
-      Nie martw się. Damy radę. Wiesz Twoja żona Pani Tuszka wciąż mówi, że wrócisz. Ona jest zawsze taka uśmiechnięta i radosna. Nie widziałem, żeby płakała. Mama mówi, że to najlepsza nasza sąsiadka. Skoro ona w Ciebie wierzy to ty sam też uwierz!
-      Tak to cała moja Tusia. Muszę dać radę. Ona sama nie wychowa naszych córeczek. Musimy wrócić do domu. Tylko jak otworzyć klatkę. Próbowałem tyle razy i nic.
-      Bo próbowałeś ze złej strony - nagle odezwała się Malwinka.
Na jej widok Minek aż się wzdrygnął.
-      Czy to krew? - zapytał z przestrachem wskazując na krwawą plamę na pyszczku Malwinki.
-      Nie to buraczek. Mniam, mniam. Biegłam tak szybko do Was i nie zdążyłam się umyć. No dobrze. Wróbelku spróbuj z drugiej strony pociągnąć za skobelek. No spróbuj! Widziałam jak to Duży robi.
Wróbelek ciągnął co sił, ale nic się nie stało.
-      Nie mogę już bardziej - poskarżył się z wysiłkiem.
-      No to problem. Może spróbuj jeszcze raz.
-      Nie to nie ma sensu. On sam nie da rady. Musimy to pociągnąć razem. Tylko jak? – zapytał Robusz.
Minek popatrzył z czułością na swój szaliczek.
-      Mama się zmartwi, bo tak go lubi, ale nie ma innego wyjścia.To mówiąc odwiązał szalik ze swojego rannego skrzydełka i przywiązał go do skobelka za który ciągnął. Podał szalik Panu Sowie. Koniec szalika złapała Malwinka.
-      I raz – krzyknęła. - I dwa!
Skobelek lekko drgnął. Malwinka chwilę mu się przyglądała, a na jej pyszczku widać było zadumę.
-      Poczekajcie chwilę. Ej dziewczyny. Chodźcie tu. Potrzebuję pomocy. Nagle z trawy wychynęło pięć różnobarwnych istot. Przodem szła biało-czarna świnka, za nią dwie agutki a potem biała z czerwonymi oczyma oraz cała brązowa. - To Elusia, Ara i Kana oraz Pusia i Bajka. - Malwinka podała im szalik. - Ciągnijmy razem!
Świnki morskie ustawiły się zgrabnie w rzędzie blisko siebie. Na sygnał pociągnęły razem szalik. Nagle szalik wydal dziwny ostry odgłos i ... podarł się na drobne kawałeczki. Wokół posypały się czerwone nitki i w tym samym momencie drzwi klatki uchyliły się. Wróbelek i Sowa stali naprzeciwko siebie. Obaj płakali. Pan Sowa ze szczęścia, że wreszcie jest wolny a Minek z rozpaczy, bo z jego szaliczka zostało tylko kilka nitek.
-      Co ja powiem mamie – zachlipał rozdzierająco.
-      Że jesteś bohaterem. Uratowałeś mnie chłopaku. Dziękuje Ci - to mówiąc Pan Sowa podbiegł do Minka i mocno przytulił go do piersi.
-      Mama tak lubiła ten szaliczek. Będzie jej przykro - powiedział smutny.
-      Minku mama zrozumie, bo bardziej kocha Ciebie niż jakiś tam szaliczek.
-      Naprawdę? Ja nie żałuję. Cieszę się, że jest Pan wolny.
-      A jak ja się cieszę.
-      No kochani późno już, a Wy macie daleko do domu. Zbierajcie się. A jak będziecie zdrowi to odwiedźcie nas koniecznie - powiedziała rezolutnie Malwinka.
-      Dziewczyny wszystkim Wam bardzo dziękuje. To mówiąc Pan Sowa ukłonił się ślicznie przed grupką świnek morskich. Odwiedzimy Was na pewno. Trzymajcie się kochane! Czas na nas. W drogę. To mówiąc dziarsko ruszył przed siebie.
Świnki radośnie do nich zamachały i zniknęły w trawie i tylko Malwinka wciąż patrzyła na drogę jakby miała nadzieję, że wrócą, ale nie wracali.

Szli jak mogli najszybciej uważając na swoje poranione skrzydła. Pan Robusz co jakiś czas niestety krzywił się z bólu, bowiem nie był przyzwyczajony do długich spacerów. Zwykle tylko latał w powietrzu a do tego był bardzo słaby w związku z długim okresem uwięzienia w klatce. Po jakimś czasie znalazł patyk, z którego zrobił sobie całkiem udaną laskę. Podpierał się nią i przesuwał spod nóg przeszkody. Obok niego radośnie skakał wróbelek. I tak szli w milczeniu przez spory las. Nie mieli nawet siły do siebie zagadać, bo tyle wysiłku wkładali w marsz. Minek omijał kolczaste krzewy, pamiętając co mu się przydarzyło w jeżynach. Wkrótce doszli do ogromnej polany, na której postanowili odpocząć.  Pan Sowa z radością usiadł i wyciągnął nogi. Po chwili wyjął zza pazuchy trochę owoców i podzielił się z Minkiem. Minek czuł, że ma jeszcze sporo zapasów sił udał się więc na poszukiwanie wody. Niedaleko znalazł strumyk. Szczęśliwy napił się do woli, a następnie zerwał listek i zrobił z niego rożek. Wlał tam wodę i ruszył spokojnie do Pana Sowy. Troszkę wody mu się wylało, ale Pan Sowa i tak był bardzo wdzięczny, że mógł ugasić pragnienie. Wkrótce ruszyli naprzód, bo bali się po zmroku pozostawać w lesie. Byli na środku polany, gdy nagle nadleciały dwa ciemne kształty. Usłyszeli nad sobą chrapliwe: "Bierz dzieciaka, a ja wezmę starucha." I nagle Minek dostrzegł za sobą wielkie, czarne ptaszysko, które próbowało go złapać w szpony. Rzucił się do góry ina lewo i gnał ile sił robiąc szybkie zwroty w powietrzu. Był bardzo zręczny i udawało mu się zmylić przeciwnika, który nie był taki szybki. W tym samym czasie Pan Robusz przystąpił do bezpośredniej walki z drugim napastnikiem. Z zapałem walił kijem po głowie drugie ptaszysko wykrzykując przy tym: "Tylko nie staruchu!" Minek uciekając dostrzegł, że ruchy Pana Sowy stają się co raz wolniejsze. Wykręcił w powietrzu spiralę i podleciał do niego. Na ten widok dzielna sowa krzyknęła:
-      Uciekaj Minku! Ja ich tu zajmę chwilę. Ratuj się!
-      Nie! Nie zostawię Pana samego. Nigdy - to mówiąc Minek próbował dziobnąć atakujące Pana Sowę ptaszydło.
Nagle ptaszor zachrypiał i odfrunął na kilka metrów. Obok niego usiadł drugi i już teraz można było zobaczyć, że są to dwa podstarzałe kruki.
-      No zdechlaki. Przygotujcie się na śmierć - zakrakał jeden z nich.
-      I co sówko? Znowu się spotykamy. Jak tam skrzydełko? Wciąż boli? No teraz to nam już nie umkniesz.
-      Jeszcze Wam mało? Chcecie oberwać bardziej po dziobach – zapytał buńczucznie Pan Robusz.
-      Kra … kra!  Patrz jaki zadziorny. Myśli, że da nam radę. Phi!
-      Minku posłuchaj mnie – powiedział szeptem pan Robusz. - Natychmiast uciekaj. Nie dyskutuj ze mną. Zrób to o co Cię proszę. Powiedz mojej żonie, że … Ty wiesz!
Pan Sowa złapał silniej kij i popatrzył w stronę kruków, a w jego oczach zapaliły się dziwne ogniki.
-      Ach Wy miejskie poprańce! Stare, brzydkie gargulce. Wypchajcie się sianem! Jakem Robusz nie weźmiecie mnie łatwo - to mówiąc rzucił się na przeciwników z okrzykiem tak dzikim, że aż kruki się wzdrygnęły.
Minek przez chwilę zastanawiał się co zrobić. Posłuchać Pana Robusza i uciekać czy … Nagle zacisnął dziób i nie zważając na swoje mizerne możliwości, ruszył za Panem Sową gotowy pomóc mu w walce jak tylko zdoła. Skąd na to znalazł w sobie odwagę Minek nie wiedział ale czuł, że tak właśnie trzeba. W tym czasie Pan Robusz walnął dziobem jednego z kruków i z niespotykaną siłą odrzucił go kilka metrów od siebie. Gdy radośnie podrzucał głowę by cieszyć się zwycięstwem drugi kruk z szarą plamą na głowie podstępnie zaszedł go z tyłu i dziobnął w chore skrzydło, a następnie w głowę. Pan Robusz krzyknął z bólu i upadł. Krew trysnęła z ciała dzielnej sowy i na ten widok Minek ruszył do ataku. Nie wiedział, co może zrobić, ale był gotowy na śmierć w obronie towarzysza. Złość wybuchła w nim z całą mocą i nie było już w nim strachu. Była furia! Wiedział, że musi bronić sowę ile ma sił. Kruki zaczęły się śmiać i powoli zbliżać do leżącej ofiary ignorując lecącego na nich Minka. I wtedy stało  się coś nieoczekiwanego. Trawy przed nimi zaszemrały, zafalowały i nagle jakby zostały rozerwane. Wyskoczył z nich kulisty kształt. Zupełnie jakby ktoś rzucił kulą żelaza nabijaną szpikulcami. Kula trafiła najpierw bliższego kruka i powaliła go na ziemię, a potem przetoczyła się po drugim. Kruki uciekały piechotą zapomniawszy w szoku, że dysponują skrzydłami. Toteż co i raz kula ich dopadała, a one krzyczały z bólu. Po chwili zmądrzawszy, wzbiły się w powietrze i uciekły. Wtedy kula skierowała się w stronę wróbla i sowy. Minek zdrętwiał ze strachu, ale swoim drobnym ciałkiem próbował zasłonić rannego Pana Sowę. Lecz Pan Robusz zerwał się z trudem i mimo ciężkich obrażeń ruszył wolno w kierunku kuli krzycząc radośnie: Guciu czy to ty? Kula toczyła się szybko, a po chwili zatrzymała się i rozwinęła. Przed nimi stał ich sąsiad jeż Gustaw. Był pokryty trawą, liśćmi, piórami kruków i plamami krwi. Miał na policzku ogromną, krwawiącą ranę, ale mimo to radośnie uśmiechał się do sowy.
-      Rob cudownie Cię widzieć – powiedział. – A już myślałem, że dorwały Cię te zarazy.
-      Tak by było, gdyby nie ty przyjacielu. Dziękujemy Ci. To mówiąc Pan Sowa objął jeża nie zważając na kolce. Jeż serdecznie odwzajemnił uścisk.
-      Gustawie to jest Minek. Bez niego i jego szaliczka moja ucieczka z klatki u leśniczego by się nie powiodła.
Gustaw posmutniał patrząc na Minka i opuścił głowę.
-      Tak znam jego i ten szaliczek. Jego rodzina mieszka tuż nade mną. Twoja mama się o Ciebie martwi chłopaku. Musisz wiedzieć, że wypłakała za Tobą jezioro łez. Coś ty narobił?
-      Ja? Nic nie wiedziałem. Ja tylko chciałem znaleźć szalik – powiedział smętnie wróbel.
-      Guciu co ty tu robisz? Jakie siły Cię tu sprowadziły – zapytał Pan Robusz.
-      Wiesz wybierałem się właśnie do mojego Wuja Anzelma - to mówiąc schylił się po zawiniątko, które przełożył sobie przez ramie.
-      Co? Odchodzisz? Porzucasz nas? Ja na to nie pozwolę. My Ciebie potrzebujemy. Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
-      Ale kiepskim skoro nie potrafiłem Cię odnaleźć tyle czasu.
-      Ależ znalazłeś mnie i to w najlepszym momencie. Dzięki Tobie ja i ten odważny młodzieniec żyjemy.
-      Tak - potwierdził Minek. - Nie dalibyśmy im sami rady. Dziękujemy.
-      Guciu nigdzie nie idź - powiedział stanowczo Robusz.
-      Kiedy uwierz mi tak będzie lepiej dla wszystkich z Wielkiego Dębu.
-      Nie może Pan nas teraz zostawić i odejść. One mogą wrócić, a Pan Robusz potrzebuje pomocy. Jest ciężko ranny. Prosimy - powiedział Minek.
-      Chyba nie mam wyjścia - tu jeż poskrobał się po głowie. Poza tym. ... uśmiechnął się ... tęskniłem za Tobą Rob i naszymi szachami.
-      Przyjacielu nawet nie wiesz ile czasu marzyłem o naszym spotkaniu i spokojnej partyjce.
-      W takim razie wracajmy do domu. Do Anzelma pójdę później. 
Ruszyli dziarsko i tuż przed zmrokiem dotarli do Wielkiego Dębu. Pan Robusz został tak mocno ranny, że stracił sporo krwi, a w końcu i przytomność, ale Gustaw okazał się bardzo pomocny i niósł go całą drogę do domu. 
-      Minku leć po Panią Tuszkę. Powiedz, że jest ranny na dole i musi wziąć opatrunki. Szybko.
Minek nie czekał. Kłapnął dziobem z całej siły i nawet nie jęknął, gdy ból rozlał się po jego chorym skrzydle. Wzbił się wysoko i wpadł bez pukania do domku Pani Sowy.
-      Ratunku - krzyknął. - Ranny jest na dole. Potrzebne opatrunki i pomoc. Szybko! Stracił dużo krwi.
-      Już dobrze. Wezmę apteczkę i lecę. Dziewczyny za mną. Potrzebna będzie Wasza pomoc.
Po chwili Minek, Pani Tuszka i jej dwie córki były na dole. Młodsza dziewczynka podbiegła do rannego i zaczęła histerycznie krzyczeć: "Tato! To tato!
Pani Robuszowa pochyliła się nad rannym.
-      Robusz! Niech będą dzięki Księżycowi i Gwiazdom. Ty żyjesz – powiedziała wzruszona. 
Jak przystało jednak na dzielną istotę nie zaczęła rozpaczać nad ciężko rannym mężem lecz sprawnie zajęła się oczyszczaniem jego najpoważniejszej rany. Zszyła brzegi rany i ją opatrzyła. Córki dzielnie jej asystowały. Pan Robusz blady i bez życia leżał nie wiedząc jak rodzina się nim troskliwie opiekuje.
-      Stracił sporo krwi - powiedział jeż.
-      Tak. Rana jest bardzo głęboka, ale wyjdzie z tego. Musi odpocząć. Tylko jak ja go zabiorę na górę? - zasępiła się Pani Tuszka.
-      Nie trzeba go zabierać. Dopóki jest ranny nie może latać więc byłby na górze uwięziony. Niech zostanie u mnie. Będzie mógł spacerować dowoli i cieszyć się przyrodą.
-      Naprawdę? To cudownie. Dziękuję Ci Gustawie.
-      Położę go na miękki materac. Niech odpoczywa. To mówiąc podniósł przyjaciela i wszedł z nim do swego domu. Pani Tuszka weszła zaraz za nim.
Minek właśnie pomyślał, że nie ma chyba sił by wzbić się znów w górę, a przecież chciał wrócić jak najszybciej do domu. Machnął na próbę skrzydłem i krzywiąc się z bólu podleciał ku konarowi starając się jak najdelikatniej wylądować przed samym gniazdem. Manewr wyszedł mu tylko połowicznie, bo ciężko zwalił się tuż przed wejściem do domu. Kiedy powoli wstawał i otrzepywał się z kurzu z domu wyskoczył spory, tłusty kos. Silny i sprężysty podbiegł do Minka i odepchnął go z całej siły od wejścia.
-      Gdzie się pchasz brudasie. Ten dom jest już pod opieką. Nikt Cie tu nie zapraszał. Spadaj!
Minek nigdy wcześniej nie był tak wściekły. Z takim trudem dotarł do gniazda ranny i zmęczony, a tu jakaś menda nie pozwalała mu wejść do środka jego własnego domku.
-      Co jest? Coś Ci się nie podoba? - powiedział zgrzytając dziobem. 
-      A nie podoba. Wypad stąd - to mówiąc kos rzucił się na Minka, ale ten zręcznie się uchylił.
Zza drzwi dobiegł głos.
-      Co się tam dzieje?
-      Nic takiego. Daję tylko nauczkę przybłędzie.
-      Jak śmiesz! To mój dom – powiedział Minek.
-      Twój dom? Chyba w snach. - Mówiąc to rzucił się na Minka.
Kos próbował go uderzyć, ale Minek zrobił zręczny unik i porwany złością sam zadawał cios za ciosem nie zważając na rozrywający ból skrzydła. Dawał upust wściekłości, która nagromadziła się w nim tego dnia. Za pana Robusza i za siebie. Przestał zadawać ciosy, gdy przeciwnik upadł.
Wtedy z domu wybiegł kolejny kos i podbiegł do leżącego.
-      Baltazar co z Tobą?
-      Nic mu nie będzie. Jest tylko przymroczony. A ty co też chcesz w dziób? – zapytał rozzłoszczony Minek.
-      Kim ty jesteś? Brata mi pobiłeś? Ożesz! Ty glizdo jedna. Ja Ci pokaże – to mówiąc kos zaatakował Minka dziobem. Minek uchylił się, ale zmęczony wcześniejszymi przeżyciami nie zrobił tego zbyt szybko. Dziób drasnął go w ramię. Minek zrobił zwód i uderzył kosa z całych sił w plecy. Kos pod wpływem siły swojego własnego ataku i pchnięty dodatkowo przez wróbla upadł na dziób. Jęknął i tak już został.
Wtedy właśnie z domu ktoś wybiegł. Minek patrzył i nie mógł uwierzyć, bo przed nim stał ktoś taki jak jego mama tylko o wiele młodszy. Na brzuszku miała charakterystyczną plamkę ... i Minek widząc to zbladł i załkał.
-      Chmurka? Siostrzyczko! – zawołał, a łzy kapały mu z oczu.
Oczy Chmurki rozszerzyły się ze zdziwienia. Patrzyła na dziwnego, nieznanego jej ptaka, który na jej widok płakał. Była zaskoczona. Wróbel był brudny, potargany i zakrwawiony ale było w nim coś …coś tak znajomego i kochanego. Po chwili to zrozumiała i krzyknęła: Minku! Podbiegła do brata i przytuliła się do niego z całych sił. Minek tuląc ją do siebie spostrzegł, że jego siostra jest bardzo szczupła. Jej buzia była wychudzona a oczy zapadnięte, ale to była jego ukochana siostra Chmurka.
-      Ty żyjesz! Mamo! To Minek! Złapała brata za skrzydło i pociągnęła za sobą.
Oboje wbiegli do domu. W kącie na stercie z gałązek i piór leżał ktoś bardzo blady i chudy. Minek najpierw zobaczył ogromne oczy. Tylko jedna istota na świecie miała takie oczy. To były oczy jego mamy.
-      Mamo – krzyknął i rzucił się ku niej.
Przytulił ją delikatnie i zobaczył jak jej oczy się uśmiechają.
-      Synku – powiedziała cicho. – Syneczku mój.
-      Mamo kochana co Ci jest? Co się stało – mówiąc to wpatrywał się w dom, w którym widać było na każdym kroku biedę.
-      Teraz już będzie dobrze. Będziemy znów pełną rodziną – załkała mama.
-      Chmurko gdzie ojciec, gdzie bracia i Stokrotka? Co tu się stało?
-      Bracie, spadło na nas nieszczęście.

Niestety braciszku w naszą okolicę zawitała rodzina kosów. Na początku myśleliśmy, że osiądą jak wszyscy i zaczną tworzyć rodzinne gniazda. Przyjęliśmy ich miło jak najlepsi sąsiedzi. Okazało się jednak, że to banda zbirów. W czwórkę napadli na naszych kuzynów rodzinę dzięciołów. Okradli ich dom, przetrącili nogę Fabianowi, a jedno z ich dzieci bardzo pobili. Próbowaliśmy ich bronić, ale oni wystraszeni woleli opuścić Wielki Dąb i może dobrze zrobili. Ich dom wkrótce zajęły kosy i zaczęli mieszkańcom dokuczać. Na początku to były paskudne żarty, ale potem zaczęły się pobicia i szantaże. Wszyscy się ich bali może z wyjątkiem Pani Tuszki, która miała na nich swój własny sposób i nie pozwalała im wejść do swego domu. My stawiliśmy im czynny opór, ale oni podstępnie całą grupą napadli na Tupcia i okropnie go pobili. Miał strasznie rozległy uraz głowy i do dziś się z tego nie wyleczył. Stoczyliśmy z nimi walkę, ale przegraliśmy. Tacie złamali nogę a Puszek ma ranne skrzydło. Za karę, że się buntowaliśmy zabrali Stokrotkę byśmy nie mogli już się im sprzeciwiać. Biedna musi im usługiwać. Mnie nie wzięli bo byłam ranna w głowę i nie chcieli mieć kłopotu. Zabrali nam też całe jedzenie. Głodujemy bo cokolwiek tata z chłopakami przyniosą do domu jest nam odbierane. Żyjemy tylko dzięki Pani Tuszce, która dzieli się z nami prowiantem. Mama podupadła na zdrowiu już wcześniej, bo tak się martwiła o Ciebie. Tata stracił nadzieję, że sobie poradzimy. Żyjemy na krańcu wyczerpania. Straciliśmy swoją dumę, ale wszystko to jest nieważne przy chorobie mamy. Bardzo się o nią martwimy. Teraz tata z chłopakami ruszyli szukać jedzenia, a ja zostałam opiekować się mamą. Jest naprawdę ciężko.
Minek słuchał tego z coraz bardziej posępną miną, a skrzydła i dziób same mu się zaciskały z gniewu.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do domu weszła Pani Tuszka z córkami. Uśmiechnięta jak zwykle choć wyraźnie zmęczona. Jej córki szły za nią jak cień. Obie były poważne i bardzo skupione.
-      No dziewczyno teraz mi się nie wywiniesz. Czas na Ciebie Inko. Dość tego leżenia bo tylko dalej się osłabiasz. Chmurko pomóż mamie usiąść. Przyszedł czas na posiłek i powrót do życia - powiedziała uśmiechając sie sowa.
-      Ja nie jestem głodna. Daj dzieciom - powiedziała cicho Inka.
-      Już lecę. Masz się mnie słuchać i już. Mówiłam Ci, że Minek wróci. I zobacz jakiego masz syna. Zmężniał, urósł ale bardzo potrzebuje jeszcze wsparcia ze strony bliskich. Mówiłam Ci, że jak wróci będzie potrzebował silnej matki, a nie cienia. Nie słuchałaś mnie ale teraz posłuchasz. Bez gadania! 
-      Jak my się wypłacimy - zapytała smutno Chmurka patrząc na przyniesione przez sowy jedzenie.
-      Nie martw się. Musimy sobie pomagać. Minku te dwa powalone kosy przed domem to Twoja robota?
-      Tak proszę Pani.
-      Sprawiłeś się chłopaku. Alci, leć po sznury, Peszka ty zawiadom jeża. A my Minku musimy wziąć się za ten kłopotliwy problem. Sądzę, że siostra już się z Tobą podzieliła tym co się tu wydarzyło.
-      Niestety …
Wyszli na zewnątrz. Przed domem leżały dwa pobite przez Minka kosy. Dawno by ich tu pewnie nie było, gdyby nie rosły ptak, który nad nimi stał. Kiedy nadeszli uśmiechnął się promiennie do Pani Sowy.
-      Tuszko mamy tu dwóch osobników trochę posiniaczonych. Czas im wytłumaczyć, że nie są tu mile widziani.
-      Pozwól Danielu, to Minek. Minku to myszołów nasz nowy sąsiad i przyjaciel mojego męża. Zamieszka z żoną na najwyższej gałęzi i pomoże nam z tym tałatajstwem. Teraz kiedy wróciliście damy im radę.
W tym momencie przyleciały młode sówki. Daniel wziął od jednej sznurki i zręcznie związał kosy. 
-      Dobrze, dziewczyny dostarczcie teraz paczki do Gustawa. My mamy inne zadanie. Za mną kochani.
-      Wszyscy polecieli wyżej, gdzie mieściło się kiedyś lokum dzięcioła.
Na gałęzi siedział drugi myszołów. Minek aż westchnął bo ptak był bardzo piękny i dumny. Robił wrażenie swoją majestatycznością.
-      To Gaja moja żona - powiedział z dumą Daniel. Trzeba ich wykurzyć z gniazda bo my tam w środku na nic się nie przydamy. Jesteśmy zbyt duzi. Ale Tuszko jak tylko się sprawisz ruszamy do akcji.
-      Minku wchodzisz zaraz za mną – powiedziała Tuszka. - Proszę załóż sobie tę chusteczkę na dziób. Musisz szybko odnaleźć Stokrotkę i wynieść ją stamtąd. Rozumiesz - zapytała podając mu zieloną chusteczkę.
-      Tak.
-      Dobrze. Jak zabierzesz Stokrotkę oddaj ją pod opiekę moich córek i wykonuj dalej polecenia Daniela. Chcemy wyjść z tej batalii bez szwanku.
-      Dobrze - powiedział wystraszony trochę Minek.
-      Wodzu prowadź - szepnął z uśmiechem Daniel do Tuszki i mrugnął okiem do Minka.
Tuszka popatrzyła na wszystkich z powagą. Otrzepała skrzydła.
-      Teraz zawiązuj chustę i za mną - to mówiąc ruszyła prosto do wnętrza gniazda dzięcioła.
Minek posłusznie obwiązał głowę chustą. Pani Tuszka przed nim cicho weszła do środka. W korytarzu przywitał ich spory ptak:
-      Czego tu?
-      Tylko grzeczniej - to mówiąc Tuszka rzuciła w niego garścią jakiegoś proszku.
Ptak zaczął kasłać, dusić się, a w końcu upadł. W tym momencie sowa dziarsko pobiegła do przodu i wszędzie rozrzucała przyniesioną ze sobą substancje. Pył osiadał wolno i ciągle widać było zawiesinę w powietrzu. Słychać było wszędzie walkę o oddech i kaszel ptaszydeł. Minek widział jak część ptaków jeden po drugim padała zemdlona, a reszta uciekała w stronę wyjścia. Sam czuł w dziobie coś nieprzyjemnego ale skupiał się na odnalezieniu siostry. Ona była najważniejsza. Wreszcie dostrzegł ją leżącą w kącie. Podbiegł i podniósł ją. Była lekka jak piórko i nieprzytomna. Szybko wyniósł ją na powietrze. Przed wejściem z mozołem pracowały siostry sowy i dwa myszołowy. Trwało wyłapywanie duszących się biedaków i wiązanie ich w ładne paczki. Alci i Peszka podbiegły do Minka.
-      Dobrze Minku. Teraz zaufaj nam. Pomożemy twojej siostrze – powiedziała Peszka. Wzięła Stokrotkę i szybko z nią odfrunęła.
Minek patrzył za nimi chwilę a potem się rozkasłał.
-      Minku proszę połknij to. To Ci pomoże – powiedziała Alci podając mu zielona kuleczkę.
Minek posłusznie wykonał polecenie a potem podszedł do Daniela.
-      Co mam robić – zapytał go.
-      Jeśli dasz radę wrócić do gniazda to powyciągaj tych, którzy tam zostali. Będę Ci wdzięczny – powiedział Daniel.
Minek starał się jak mógł, choć było mu co raz trudniej. Walczył ze zmęczeniem i skutkami odniesionych ran. Wkrótce dołączyły do niego dwie młode sówki i razem wyciągnęli z dziupli dzięcioła resztę gangu kosów. Daniel i Gaja zajęli się więźniami i po chwili Minek i sówki mogły wreszcie usiąść i odpocząć. Po dłuższej chwili przyleciała Tuszka.
-      No kochani. Nie musimy się już martwić. One tu nie wrócą. Już im to Daniel z Guciem wyperswadowali. – tu uśmiechnęła się tajemniczo.
-      Mamo jesteś na pewno zmęczona. Odpocznij. – powiedziała Alci.
-      Tak kochanie ale  jestem taka szczęśliwa, bo Robusz i Minek wrócili i udało się ściągnąć Daniela z Gają. Na nasz Wielki Dąb znów spłynie spokój i radość. Tak nam tego trzeba. A na razie przynieście dziewczyny moją apteczkę i mokre szmatki. Musimy doprowadzić Minka do poprawnego stanu, żeby Inka się nim nie denerwowała.
Po chwili Minek był opatrzony i oczyszczony względnie z trudów walki i podróży.
-      Dziękuje Wam kochane. Jestem taki zmęczony, że chyba tu usnę. – to mówiąc Minek złożył głowę na gałęzi i zamknął oczy.
Był bardzo zmęczony i obolały, ale dumny z mieszkańców Wielkiego Dębu i z siebie. Wreszcie mógł odpocząć. Gdy usnął została przy nim na straży Peszka. Sama zmęczona trudami bitwy usiadła obok i okryła go swym skrzydłem. Minek uśmiechał się przez sen. Nie wiedział, że godzinę później zjawił się jego tato z braćmi i że delikatnie zabrali go do swojego gniazda. Gdy wreszcie otworzył oczy zdziwił się niepomiernie. Był przykryty ciepłym listkiem, a nad głową miał niebieskie niebo z białymi chmurkami. Ktoś na suficie gniazda namalował mu jego własne niebo. Uśmiechnął się na ten widok i wtedy poczuł, że ranne skrzydło mu doskwiera, ale nie przejmował się tym. Był w domu ze swoimi bliskimi i był szczęśliwy. Wreszcie nie musiał się martwić. Czuł się bezpieczny.
-      No patrzcie. Obudził się nasz bohater. – powiedział z dumą tata Minka.
Do Minka podbiegła Stokrotka i pocałowała go w policzek, a potem podeszli dwaj bracia i ściskali go mocno. Na końcu tata rozłożył skrzydła i przytulił syna.
-      Witaj w domu synku. Tak się cieszymy, że do nas wróciłeś.
-      Ja też tato. Naprawdę!

Po kilku dniach mieszkańcy Wielkiego Dębu postanowili zrobić odświętną kolację by uczcić w ten sposób powrót Minka i Robusza oraz zwycięstwo nad bandą kosów. Szybko się okazało, że w tym czasie urodziny obchodzić będzie jeż Gustaw. Postanowiono więc ostatecznie zrobić prezent Gustawowi w postaci przyjęcia urodzinowego. Wszyscy sąsiedzi podzielili się obowiązkami z radością i kiedy przyszedł czas przyjęcia wszyscy się cieszyli. Jeż był bardzo wzruszony i uradowany z prezentów, a najbardziej z niebieskiego szaliczka, który specjalnie dla niego zrobiła mama Minka. Przyznał się, że jego mama obiecała mu zrobić taki szalik ale nie zdążyła. Dlatego tak bardzo zazdrościł go Minkowi.
Na przyjęciu nie zabrakło wyjątkowych gości. Przybyła sama Malwinka i Rudziaszki, rodzina Minka. Zacny Robusz był jeszcze bardzo chory ale również uczestniczył w przyjęciu. Zawitał także listonosz Sebastian, który wszystkim opowiadał, że to on znalazł na ziemi czerwoną szmatę i powiesił ją na gałęzi wysokiego drzewa z nadzieją, że ktoś ją odnajdzie. Śmiechom nie było końca bo to przecież był poszukiwany szalik Minka. Wszystko więc było jasne. Nikt szalika nie ukradł. Minek go zapomniał zabrać ze sobą. Ktoś go znalazł i zaniósł do gniazda. Prawdopodobnie potem szalik pod wpływem wiatru wypadł i wtedy na ziemi znalazł go Sebastian. Powiesił go wysoko, a tam odnalazł go Minek. Itak to się wszystko stało. 
A na końcu przyjęcia odczytano kartkę od sójki Aldonki, która z rodziną dotarła do Budapesztu i cieszyła się tamtejszym klimatem. Jednak jej się udało wreszcie spełnić marzenie. Tak jak i wszystkim mieszkańcom stworzyć wspaniały, wspólny dom na Wielkim Dębie.

 I co teraz czekacie kochani, żeby Taśka Wam zdradziła morał tej bajki? A pewnie, że Wam powiem. Można w tej bajce dostrzec wiele przesłań:
v  Po pierwsze – pomagaj innym bezinteresownie, przede wszystkim dlatego, że ktoś tej pomocy potrzebuje, a ty możesz ją dać, a nie dlatego, że widzisz w tym przyszłe zyski. Dobro zawsze do nas wróci. Przykładem może być Sowa Tuszka, która pomagała wróblom z serca. Nie wiedziała, że w tym samym czasie gdzieś daleko ktoś z rodziny tych wróbli pomaga jej mężowi odzyskać wolność.
v  Po drugie – nadopiekuńczość nie zawsze jest dobra. Trzeba we wszystkim umieć znaleźć równowagę. Dawanie miłości i opieki to sztuka. Mama Minka zbyt drżała o jego zdrowie i nie zdając sobie z tego sprawy uczyniła z niego kogoś bardzo delikatnego i chorowitego, a wszystko dlatego, że go bardzo kochała. Zdradzę wam, że ja miałam podobnie. Moja mama bardzo się o mnie martwiła ale tata był wobec mnie wymagający i nauczył mnie walczyć z życiem.
v  Po trzecie – rzeczy materialne nie są warte poświęcania za nie życia. Minek mógł zginąć tylko dlatego, że chciał odzyskać szalik. Zawsze myślmy o tym, że to tylko rzeczy materialne, a dla nas powinno być najważniejsze dobro naszej rodziny a zwłaszcza nasze zdrówko.
v  Po czwarte – nie słuchajmy plotek i sami ich nie twórzmy. Widzicie jak to się może skończyć. Mimozy nikt nie lubił. A ona przecież pragnęła tylko przyjaźni, ale czy wybrała dobry sposób na jej zdobywanie?
v  Po piąte – nie oceniajmy nikogo szybko po pozorach, bo możemy się bardzo pomylić. Każdemu dajmy szansę, bo często nie wiemy co druga istota naprawdę przeżywa. Popatrzcie na jeża Gustawa. Był mrukiem i osobą nie kontaktową, ale też nikt nie wiedział jak on biedny cierpi. Lecz kiedy przyszedł czas próby Gucio zrobił wszystko co mógł i okazał się prawdziwym przyjacielem mieszkańców Wielkiego Dębu.
Mam nadzieję, że bajka się podobała. Przesyłam buziaki dla wszystkich. Bądźmy dzielni jak Minek. Ja też będę się starała być lepsza. J_I
                                                                                  Królowa Tasia  J  (spisała Marzena Fremel)
                                                                                  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak z Markizy Marketanki zostałam Królową Tasią I - część 4 (Samotność)

Opowieści Taśki (część 1 o kosmitce).

Jak z Markizy Marketanki zostałam Królową Tasią I - część 1 (bo to długie będzie ...)